poniedziałek, marca 26, 2012

St. Patric's Day / Kolorado

Witam witam!


Mam nadzieję, że stęskniliście się za moimi postami! Postaram się pisać częściej, bo szczerze to coraz więcej się dzieję i nie mogę sobie wyobrazić, że za jakieś dwa miesiące będę już w Polsce. Prawda jest taka, że łatwiej było mi ją pożegnać, ponieważ do niej wracam i wszystko (a przynajmniej większość) będzie taka sama. No oprócz dworca w Katowicach, mam nadzieję haha. Do Stanów przyjechałam zaledwie na 10 miesięcy i mimo, że miałam trudne miesiące jest coraz lepiej i nie chcę nawet myśleć, że niektórych ludzi, których widzę tu niemal codziennie zobaczę po raz kolejny po powrocie może za parę lat i to nie na długi czas. Chcę mi się płakać, kiedy do głowy przychodzi mi myśl, że opuszczę tutaj moją najlepszą przyjaciółkę. Na szczęście jest Skype i nie ma problemu, żeby utrzymywać kontakt, ale jednak niektórych wydarzeń nie będę mogła powtórzyć.

Ze wszystkim jest tak, że na koniec jest najlepiej, więc jestem pewna, że nie będę chciała tak szybko wracać, a miałam już momenty, że nie chciałam niczego bardziej niż wejść do samolotu i wrócić. Żyję chwilą, wygłupiam się i staram się wykorzystać mój czas w Stanach jak najlepiej się da.

Ostatnie tygodnie spędziłam na codziennych treningach. Przyzwyczaiłam się już i nie mam takich zakwasów. Wszyscy są bardzo mili i cały czas mi gratulują, jeżeli robię jakąś najgłupszą rzecz dobrze. Takie nastawienie, jakiego uczą nas w grupie bardzo pomaga. Trenerzy powiedzieli nam, że nie ważne jaki mamy ze sobą kontakt poza grą, na boisku mamy być zgraną drużyną, która sobie pomaga nie zwracając uwagi na  to, że niektórzy się nienawidzą. Tak jak wiedziałam nie trafiłam do głównej reprezentacji, ale cieszę się nie tylko z powodu, że totalnie bym tam sobie nie poradziła, ale też z tego, że JV (Junior Varsity = "młodsza reprezentacja?") tworzą milsze dziewczyny.

Weekendy spędziłam imprezując lub spotykając się z Beką. Tydzień temu byłam na pardzie z okazji Dnia Świętego Patryka, patrona Irlandii. Zabawne, bo dla Amerykanów to wielkie święto, jednak jak jestem wielce przekonana, że przynajmniej połowa ze świętujących nie wie gdzie Irlandia leży. To był zresztą właśnie ten dzień, kiedy Nina napisała dla mnie posta haha. Zrobiłyśmy setki zdjęć i większość z nich i tak nikogo by nie zaciekawiły, bo to tylko grubasy ubrane na zielono, więc znalazłam jakieś najlepsze.








Żeby zrobić zdjęcie panoramiczne trzeba się poświęcać, o tak:



Gustavo i Laura :)




Jak widzicie jesteśmy "porozbierane". Już jakieś trzy tygodnie temu słońce grzało ponad 20C. Zdążyłam nawet spalić nogi na treningach. Szczerze to nie chcę wracać do zimnej Polski.

Dzień później czekała nas ponad 10 godzinna podróż do pięknego Kolorado. Po raz pierwszy wyrwałam się z tego nudnego Kansas. Szybko streszczę Wam co widzieliśmy, zainteresowani mogą to wpisać w Google i zobaczyć jak wszystko wygląda, jeśli moje zdjęcia nie są wystarczająco szałowe.

18 Marca - No to jest właśnie dzień podróży. Przejechaliśmy jakieś 600 mil. Cała wycieczka skałada się z 38 osób, nie tylko wymieńców. Podróżowaliśmy 12 osobowymi vanami, w naszym było najwięcej nacji i na szczęście nie było tłocznie. Koordynatorka nazwała nas "Party Van". Kolejny był "Asian Van" z jak sama nazwa wskazuje głównie Azjatami i trzeci nie miał żadnej nazwy, ponieważ byli tam głównie Amerykanie i dziewczyny nie z naszej fundacji - 2 z Norwegii i 1 z Danii.
19 Marca - Zwiedzanie Estes Park i Rocky Mountain National Park. Cudowne miejsca, padał śnieg. Potem odwiedziliśmy Stanley Hotel, w sumie żadna specjalność, wyglądał jak te wszystkie budynki w Polskich małych miasteczkach, takich np. jak Nałęczów, no ale oczywiście Amerykanie byli podnieceni. Byliśmy tam chyba głównie dlatego, że w tym hotelu straszy, był on natchnieniem Stephen'a King'a no i potem kręcono w nim film Kubrick'a. Pojechaliśmy jeszcze do takiego ślicznego "studenckiego" miasteczka Boulder. Później 70 milowa podróż do Denver. Miała trwać maksymalnie dwie godziny, ale zgubiliśmy się i przyjechaliśmy po jakichś 5 hahaha do "hotelu", w którym WSZYSTKIE kobiety/dziewczyny były razem w 20sto osobowym pokoju! Męski pokój tak samo. Około 24 koordynatorka gasiła nam światło, a z tego powodu, że niektórzy (w tym ja) przychodzili później, było nam się trudno gdziekolwiek dostać + jeszcze musiałam się wspinać na łóżku. Nie wliczając chrapania nie było aż tak źle.
 20 Marca - Zwiedzanie Denver: State Capital Building, Denver Mint (to było świetne, fabryka monet!!!), Bronco Stadium, kolacja w szalonej meksykańskiej restauracji Casa Bonita (nagrałyśmy filmik, znajdziecie go oglądając zdjęcia na Picasie)
21 Marca - Przejazd 70 mil i zwiedzanie: Colorado Springs, Pikes Peak (ale nie jestem pewna czy tam pojechaliśmy, tak pisze na moim rozkładzie), Garden of the Gods, Olympic training center.
22 Marca - Manitou Springs, cliff dwelings i kopalnia złota, która była nudna i cały czas się wygłupialiśmy. Za każdym razem kiedy przewodnik mówił "Follow me" my zaczynaliśmy śpiewać tą starą piosenkę "Destination Calabria".
23 Marca - powrót do domu - 523 mili.

Mimo licznych niedociągnięć uważam, że było super. To był też kolejny przykład na to, jak Amerykanie są niezorganizowani haha. Poznałam trochę super ludzi i spędziłam dużo czasu z wymieńcami. Zapoznałam się też z wieloma nowymi słowami, głównie hiszpańskimi, ale i też portugalskimi. Moi znajomi z innych krajów po przyjeździe do Polski będą zaledwie w stanie zamówić usługi towarzyskie, truskawki albo odpowiedzieć tak lub nie. Najzabawniejsze jest kiedy ktoś za nami coś powtarza, bo jakoś za każdym razem trafiają w najzabawniejszy moment rozmowy. Chciałabym znać wszystkich ludzi, którzy czytają mojego bloga, żeby móc pisać nieco bardziej prywatnie, no ale nie mogę.

Uznałyśmy z Niną, że najlepiej będzie jak po prostu wrzucimy wszystkie zdjęcia do albumu online, niestety nie miałam ich czasu do końca przejrzeć, mam nadzieję, że nie ma tam za dużo kompromitujących, no a nawet jak są, to bardzo proszę je omijać. Link do mojego albumu https://picasaweb.google.com/102523581516072960905/SpringBreakColorado?authkey=Gv1sRgCNjokbrj_cGgzAE
W następnym poście dostaniecie też zdjęcia z aparau Niny, KTÓRA OCZYWIŚCIE NIE ZGRAŁA ICH NA CZAS TEJ NOTKI I MAM NADZIEJĘ, ŻE TERAZ TO CZYTA :*.


 Tutaj jeszcze jakieś parę innych zdjęć, zrobione telefonem.

Nina tebowing

Ja i Nuria umilając sobie czas podróży zdjęciami.

Czapka, którą kupił Gustavo i ja też taką kupię jak tylko znajdę ją online!

Droga powrotna - Polska i Hiszpania

Z Hiszpanką Nurią i Amerykanem Joe.

W sobotę znowu byłam na imprezie, tym razem niespodziance dla Niny, który obchodziła w niedzielę swoje 17 urodziny. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!


Tutaj ja i nocne zakupy, czyli to co kociaki lubią najbardziej hahaha.


Dzisiaj rano postanowiłam wypróbować zmywalną farbę do włosów w różowym kolorze i jestem tak zachwycona, że jutro wstanę wcześniej do szkoły tylko dlatego, żeby znowu to zrobić. Dodatkowo jutro jest mój pierwszy mecz softballu, liczę że będziecie za mnie trzymać kciuki! Bardzo podoba mi się ta gra pomijając fakt, że ledwo co znam zasady. W następnym poście trochę Wam o tym opowiem.



To na tyle dzisiaj! Tak się rozwinęłam z tym pisaniem, że jest już prawie 1 w nocy. Najs.

Buziaczki,
Kasia.

2 komentarze:

  1. uwielbiam czytać Twojego bloga heeh :))
    a jak teraz z Twoim angielski , jak oceniasz postepy bo mineło łooł sporo czasu ;D.
    buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na nową notkę

    OdpowiedzUsuń

Cosmopolitan Cocktail