sobota, grudnia 31, 2011

Christmas + Party!



No witam witam!
Jak Wam się podoba najnowszy wygląd? Jestem zachwycona z nowego kursora i dumna z siebie, ponieważ to nie takie proste - zainstalowanie go. Mam pytanie, czy mam powiększyć czcionkę postów? Dodatkowo jeśli jeszcze nie zauważyliście mam tutaj grę Mario :) Wszystko pod kolor, nawet moje paznokcie w tym tygodniu.

Tematem dzisiejszej notki są głównie święta. Dla odmiany najpierw zdjęcia, potem tekst.



Impreza świąteczna. Opowiem Wam teraz jak to wszystko wygląda. Domówka zaczęła się o godzinie 20. Z Vy i tak spóźniłyśmy się 20 minut, ponieważ ten dom był nieco dalej niż przewidziałyśmy, ale był ogromny! Sam budynek wielkości ok. 3/4 mojego gimnazjum. W środku bardzo ładnie wystrojony, widać że rodzice dobrze zarabiają. Mimo wszystko całe towarzystwo zebrało się po jakiejś godzinie, ponieważ wszyscy chcieli zrobić "wejście". Ale jaki sens ma coś takiego jeśli i tak te 50 osób przychodzi w tym samym czasie? Zupełny bezsens i marnowanie czasu. Na początku imprezy oprócz nas przyszło jeszcze trochę chłopców. Jeden z nich miał piękne ręce i był jednym z pierwszym amerykanów, z którymi świetnie mi się rozmawiało. Potem z osób, które znałam była jeszcze Polina z Rosji. Mimo wszystko, kiedy się rozkręciło poznałam nowy typ irytujących mnie ludzi, a mianowicie pijane nastoletnie Amerykanki nazywane potocznie "white girls". Dziewczyny w licealnym wieku, które biegają w grupach po całym domu i krzyczą to gorsze niż dziewczyny wymiotujące w klubach. Naprawdę tragedia, w Polsce byłyby wyrzucone z imprezy. Nie wspomnę już o tym, że znowu wszystkie, które miały na sobie obcasy je pościągały, ale  do tego już się przyzwyczaiłam. W końcu zostałam jedyną dziewczyną w szpilkach. Kolejna rzecz, której nie mogę znieść to "grinding" czyli Amerykański taniec. Jeśli Was to ciekawi, możecie to wpisać w youtube. Spotkałam się już z tym na każdej tanecznej imprezie. Wygląda to pseudo seksownie (a chyba nie taka jest idea tańca), nudnie, a przede wszystkim niesmacznie. Parkiet zamienia się w małą orgię w ubraniach. Oczywiście ja tak nie tańczę. Więc całkowicie impreza wypada średnio, ale ważne że się pobawiłam.


W tym roku po raz pierwszy spędziłam wigilię w zupełnie inny sposób. Po pierwsze 24 grudnia to nie jest dla Amerykanów święto. Nie było obfitej w 12 dań kolacji z przykryciem dla gościa i siankiem pod obrusem. Mieliśmy za to trzy zupy - rosół (nie jest zabronione jedzenie mięsa), chilli i zupę ziemniaczaną i dużo słodyczy. Nie byliśmy oficjalnie ubrani i myślę, że o dzieleniu się opłatkiem też nikt nie słyszał. Miałam nadzieję, że może na następny dzień będzie bardziej uroczyście, ale niestety znikąd się wzięło powiedzenie "nadzieja matką głupich". Wieczorem przyszło dużo znajomych no i jeszcze cała rodzina, a na noc zostało 15 osób. Ogólnie w ten dzień się bardziej imprezuje, tak więc ulepszyłam poziom mojej gry w bilard.

Ja i Mike o bardzo późnej porze w noc wigilijną.

Położyłam się po 5, a o godzinie 8 pobudka! 25 grudnia to pierwszy i najważniejszy dzień świąt głównie z powodu prezentów. A była ich masa. I w tym dniu również się zdziwiłam. Amerykańskie Boże Narodzenie nie ma w sobie w ogóle magii. Nie jestem ścisłą katoliczką, ale uważam to za czystą komercję. Oczywiście każdy kraj ma inną kulturę i nie można wymagać, żeby było inaczej i to szanuję. Teraz zdjęcia.




Otwieranie "stockings".


Dostałam trochę całkiem fajnych prezentów. Nie zrobiłam zdjęć, ale to chyba nie szkodzi.


Czekoladowy aparat, który przyszedł od moich rodziców. Kocham Was ; *

Wiem, że na dzisiaj trochę mało i nie najlepiej się czyta, ale nie lubię tak opisywać z przymusu.

Bawi mnie jedna osoba, która anonimowo pisze mi komentarze i mi w nich rozkazuje. "Dodawaj więcej zdjęć !", "Częściej dodawaj posty !" hahahah to jest takie śmieszne, ale przynajmniej widzę, że ktoś czyta mojego bloga, a to mnie cieszy :).

Nie życzyłam Wam nic na święta, tak więc przepraszam, a za to życzę udanej zabawy w Sylwestra i do siego roku!

P.S.
Bardzo dużo osób pyta się mnie co robię na Sylwestra. Moi drodzy, prawda jest taka, że sama nie wiem. Na pewno będę z Mike'iem, ale dla Amerykanów nie jest to najważniejsza impreza roku, więc nie ma co marzyć o dobrej stylówie. :(

poniedziałek, grudnia 19, 2011

Szkoła, coraz bliżej święta!


No witam witam!
Wiem, że niektórych z Was może to trochę irytować, że to moje najczęstsze powitanie (a w szczególności moją kochaną mamę :)), ale przypomina mi ono o dwóch pewnych osobach, które potrafią to odpowiednio przeczytać. No i mnie się podoba po za tym.

Coraz bliżej święta, a w Kansas coraz cieplej. Od czwartku można przebywać na dworze tylko w swetrze, niektórzy ubrali szorty do szkoły. Ale tutaj też jest tak, że w nawet zimne dni nie są za bardzo potrzebne kurtki i płaszcze, bo "przebywanie" na dworze polega na: wejściu rano do auta, wejściu rano do szkoły i ewentualnym przemieszczeniu się z jednego do drugiego budynku, wyjściu ze szkoły do auta/autobusu i wyjściu z takiego pojazdu do domu, czasami do pracy, sklepu albo zatankowaniu auta. To wszystko. Nikt tutaj nie spaceruje. Jest to dla mnie bardzo dziwne, bo w Polsce codziennie chodziłam do i ze szkoły + na spacery z psem i jakimiś miłymi kolegami do towarzystwa, więc łącznie to wychodzi na jakieś 2,5 km w dni robocze. Tak więc to też może być przyczyna osadzania się tłuszczu na niektórych partiach mojego ciała. Oczywiście nie wyglądam (JESZCZE) jak baleron, ale w Stanach nie trudno o przybycie na wadze.


Kupię sobie rower na wiosnę i będę nim wracać ze szkoły. 
Skoro już jestem przy tym temacie, to w międzyczasie weszłam na mapy google i mam dla Was parę screen shoot'ów.

To nasz dom. Z góry dobrze widać mini boisko do baseballa.

Droga z domu do szkoły. 2,7 mil - ok. 4,5 km.

Moja szkoła + mamy jeszcze boisko do baseballu, ale się nie zmieściło na zdjęciu. Jeżeli ktoś jest ciekawy, to wystarczy wpisać Rossville High School, Rossville, KS, United States w mapy google.

Dla porównania wstawiam zdjęcie mojego gimnazjum. Przy takiej samej skali cały teren (z boiskiem) przypomina mój parking.

Naprawdę wszystko jest tutaj ogromne. Nawet zdjęcia portfelowe. Nie chcę mi się teraz Wam tego pokazywać, ale zrobię to w najbliższym czasie, bo w czwartek dostałam moje odbitki. I muszę zadzwonić jutro do tej firmy, ponieważ zamówiłam 18 zdjęć i za nie zapłaciłam, a dostałam tylko 9. 

Dzisiaj poniedziałek, czyli pierwszy dzień bez szkoły. Tzn. jest noc, bo teraz piszę mi się najlepiej. Cieszę się na te dwa tygodnie "laby". Głównie też z tego powodu, że będę miała dużo czasu na rozmowy z przyjaciółmi i znajomymi z Polski ;). Codziennie ze szkoły wracam o godzinie 16, więc niektórzy już są w łóżeczkach, a nie chcę nikogo przetrzymywać :). To znaczy chciałabym, ale nie wszyscy się dają.

Do szkoły wracam 3 stycznia już z nowym planem. Oto on:

1. Creative writing - kreatywne pisanie i to może ulec zmianie, ale o tym napisałam w poprzednim poście, więc jeśli nie czytacie ze zrozumieniem, to możecie tam zaglądnąć. Jeżeli okaże się nieciekawie zostaję przy ceramice.
2. English 11 - angielski dla juniorów - przedmiot obowiązkowy. Zobaczymy jaka okaże się "ekypa" z tej godziny.
3. Biology - po prostu biologia. Wybrałam za poradą niektórych osób z mojego profilu w liceum + przyda się na przyszłość :).
4. Video Production - tego nie mogę się doczekać! Nie jestem pewna co dokładnie robi się na takich lekcjach, ale zapowiada się ciekawie.
Seminar + Lunch
5. Spanish I -
kontynuacja nauki najseksowniejszego języka na świecie.
6. World History - to też miałam w poprzednim semestrze i żałuję, że muszę zmieniać czas, bo polubiłam grupę z czwartej godziny, ale wideo produkcja jest tylko raz.
7. College Trigonometry - no, trygonometria. Miałam jeszcze do wyboru statistics (statystyki), ale nauczycielka powiedziała, że lepiej żebym wzięła tą trygonometrię, bo nie ma aż tam tak dużo tekstu i poleceń, co w amerykańskiej matematyce jest dla mnie najtrudniejsze do zrozumienia.

Powinno być ciekawie.

Teraz, po półrocznym programie mogę Wam trochę dokładnie opisać, co robiliśmy na lekcjach.

1. Ceramics - Pierwszy raz w moim życiu przygoda z ceramiką. Spodobało mi się, ale trochę męczące, taka codzienna zabawa z ciapraniem w glinie. Łącznie zrobiłam 4 projekty, z 3 jestem bardzo zadowolona, 1 nie za bardzo mi się podoba, ale też temat nie był ciekawy. Za jakiś miesiąc zrobię zdjęcia moich "dzieł", ponieważ niektóre z nich jeszcze wymagają glazurowania i "upieczenia". Minusy: musiałam przychodzić na seminarze "odrabiać" prace, bo nie zdążałam w przeznaczonym klasie lekcyjnym i bardzo, ale to bardzo wysusza ręce, ale ja i tak zawsze mam ze sobą krem, więc nie jest aż tak źle. Jeżeli zostanę na drugi semestr będzie mnie czekać garncarstwo na tym obrotowym urządzeniu, jak w tym starym filmie z Patrickiem Swayze!

2. Forensic Science - Kryminalistyka z bardzo miłym cukrzykiem, który od czasu do czasu kompletnie zatykał nasze gadatliwe buzie, kiedy skupiał całą uwagę na wbijaniu sobie zastrzyków w ręce i nogi. Niestety nie przerobiliśmy wszystkich działów (jak na przykład narkotyki), ale uważam to za świetny przedmiot. Każdy temat to pełno ciekawostek i doświadczeń przez rozwijanie się "pupa" czyli małych larw na surowym kurczaku po porównywanie odcisków palców i ruchu krwi z każdej perspektywy; oprócz tego zabawy z ogniem i podrabianie pisma w czym okazałam się najlepsza z mojej 9 osobowej klasy ("Kasia, napiszesz mi zwolnienie?" jak widać przydało się). Oczywiście nie zabrakło też lekcji, na których oglądaliśmy CSI, ale pierwszy sezon z przystojnym jedenaście lat temu śledczym Nickiem. Świetny przedmiot, polecam go wszystkim, którzy będą brali udział w takiej wymianie i mieli okazję do wybrania go w szkole. 

3. English 11 - normalna lekcja, nic ciekawego dla niehumanistycznych osób. Głównie czytanie tekstów i ich analiza. Dużo testów na czytanie ze zrozumieniem, których nie jestem fanką. Nauczyłam się za to nieco słów związanych z literaturą, z których mieliśmy kartkówki średnio raz tygodniowo. No i uwielbiam moją nauczycielkę. 

4. World History - najśmieszniejsze lekcje z 27 letnim słodkim i zabawnym nauczycielem, który bardzo często wita mnie "welcome to America" z jakimś dziwnym akcentem i ukłonem. Historia świata, czyli dużo rzeczy, które już przerobiliśmy, ale nauczanie w Polsce w tym wypadku wypada beznadziejnie. Może to wina nauczycieli, może programu, ale tutaj po lekcji dokładnie wiem o co chodzi, nawet jeśli nie zrozumiem paru słów. Po pierwsze podręcznik, który swoim ogromem przeraża na pierwszy rzut oka jest świetnie opisany. Tutaj jeśli przerabiamy np. Rewolucję Francuską, to nikt nie dodaje nam informacji o dziesięciu innych rzeczach, które wydarzyły się w tym samym czasie. Wszystko jest świetnie rozplanowane i nie ma takiego mieszania. Nie raz w Polsce zdarzyło mi się kompletnie nie wiedzieć o co chodzi, głównie ze względu na to, że nasz podręcznik miał dużo wszystkiego naraz. Tak dużo, że w końcu nie wiesz o jakim kraju mówisz. Po drugie po każdej lekcji dostajemy zadanie domowe "Daily Quiz" z najważniejszymi rzeczami. Czasami banalnie proste zajmuje 10 minut, czasami trzeba targać ciężki podręcznik i odrobić w domu. Przynajmniej raz w tygodniu jakiś teścik, większy lub mniejszy, ale nie ma w sobie pytań, które i tak nigdy się nie przydadzą, a narobią zamętu i stresu w głowie polskiego nastolatka. 

5. Spanish I - jak przy reszcie przedmiotów - wszystko poukładane i bardzo dobrze, ale trochę za wolno przerobione. Wystarczy się systematycznie uczyć, opanowałam program na 99% :) i myślę, że nie miałabym problemów w porozumiewaniu się, ale to też pewnie dlatego, że sama sobie czasem wyszukuję słówka do nauki i to chyba moja największa pasja - języki i wszystko co związane z podróżowaniem. Jestem też zadowolona z nauczycielki o otwartym umyśle, określonej przez niektórych za "hot". Oprócz hiszpańskiego zna też perfekcyjnie francuski (bo we Francji studiowała) i czasami mówi do nas z brytyjskim akcentem (ponieważ jej mąż, z którym się rozwiodła jest z Wielkiej Brytanii). Lubi dodawać do naszych lekcji ciekawostki kulturalne i ze swojego prywatnego życia (jak zresztą inni nauczyciele). 

6. Film as Lit - nieciekawe lekcje z otyłą nauczycielką, która zgubiła moje dwa wypracowania. Polegało to na oglądaniu zazwyczaj nudnych filmów (chociaż niektóre były epickie!) i pisaniu recenzji/porównania dwóch z nich. Na koniec robiliśmy plakaty cytatów. Ja wzięłam z moich ulubionych filmów i na lekcjach wszystko powycinałam i udekorowałam, co dało cudowny efekt na koniec. Szczerze -  dużo lekcji przespałam.

7. College Algebra - Nie było tak łatwo, ale największy problem jak już wspomniałam to polecenia. Moja nauczycielka była dla mnie wyrozumiała i często pokazywała mi co mam zrobić jeśli nie rozumiałam treści zadania. To szalona kobieta i uwielbiam z nią lekcje mimo, że czasem jest rygorystyczna. Jedyna dorosła osoba, która wyznała miłość do mojego akcentu. Z tego przedmiotu miałam najniższą średnią - 86%, ale dużo rzeczy było nowych, więc to plus do liceum i nawet jak czasem czegoś nie "łapię" od razu to i tak lubię matematykę.

Dodam jeszcze, że z każdego przedmiotu (oprócz 1. i 6. oczywiście) miałam test semestralny.

No i tak moi drodzy - zleciała już prawie połowa mojego pobytu w Stanach, przyzwyczaiłam się do rzeczy, które na początku wydawały mi się bardzo dziwne (o tym w następnej notce), nabrałam bardziej (bo jeszcze nie całkowicie) amerykańskiego akcentu, poznałam trochę ludzi, ale prawda jest taka, że nie mam tutaj tak dużo kolegów i koleżanek. Na samym początku wszyscy byli strasznie mili i ciekawi moją osobą. Teraz już się przyzwyczaili i niektórzy, których w pierwszym miesiącu uznałam, za przyjaznych, teraz nie mówią mi nawet głupiego cześć na korytarzu. Oczywiście nie zawracam sobie tym tak za bardzo głowy, bo wiem, że w tym kochanym kraju biedaków i wódki są osoby, które mnie kochają, a nawet jak nie to i tak za mną tęsknią. I za takimi osobami też warto tęsknić :)  (Jezu jak ja nie lubię powtarzania słów, ale tutaj nawet pasuje + nie ma dobrego synonimu)

Zbliżałam się już powoli do końca na dzisiaj, ale jeszcze szybciutko o tym jak się zakończył ten tydzień.

Piątek to był bardzo luźny dzień (zresztą prawie jak cały ten tydzień). Po 12 mieliśmy lunch, a po lunchu "Talent Show" i jakieś takie świąteczne pierdoły. Na korytarzu leciały piosenki Franka Sinatry, Binga Crosby'ego i tym podobne. Stoły w "kafeterii" (stołówce) wyglądały jak wielkie prezenty. Ogólnie taki świąteczny klimacik. Dzień wcześniej zorganizowałyśmy "Secret Santa" z moimi znajomymi ze stołu, czy losowanie imion i kupowanie prezentów do 20$. Każda z nas była zadowolona i wszyscy się na nas patrzyli, ponieważ miałyśmy pełno siatek z prezentami na stole. Wieczorem przyszły do mnie dwie koleżanki, bardzo miło spędziłam czas. W nocy, kiedy rozmawiałam z Beką, osobą którą najbardziej tutaj lubię potrzebowałam jakiegoś słowa, więc włączyłam Google Translate na telefonie i chyba z godzinę się tym bawiłyśmy. Strasznie się cieszyłyśmy, kiedy tłumacz rozchwytywał polskie słowa wymawiane przez Bekę. I tutaj zachęcam niektórych do wypróbowania: przełączcie język na Chiński, naciśnijcie na ten mały mikrofon i mówcie słowa tak jak ten język brzmi (ćińg ćzańg itp.). To strasznie śmieszne, bo potem wychodzą jakieś słowa i zdania. Mi za każdym razem wychodziło coś związanego z biznesem, a raz tak : "@ @ @ @". Haha nie wiem czemu, ale tak najwidoczniej wychwytało dźwięk.

Sobotę i niedzielę spędziliśmy na odwiedzaniu rodzin, jedzeniu, otrzymywaniu prezentów i jeszcze raz jedzeniu. 

Już na sam koniec odpowiem na pytanie z komentarza z poprzedniego posta:



Anonimowy pisze...
Hej ! Czytam Twojego bloga i jest świetny :) . Ja wyjeżdżam dopiero za 2 lata,no ale zawsze.Mam takie pytanie : jaka jest Twoja koordynatorka?Tzn gdyby były jakieś problemy z rodziną czy coś to jakby się zachowała? Pozdro! :)

Cieszę się, że się podoba i że wyjeżdżasz, bo to naprawdę świetna rzecz. Co do mojej koordynatorki to jest to szalona kobieta, chyba już po siedemdziesiątce, ale jestem z niej zadowolona. Nie miałam żadnych problemów, ale wiem, że pomogłaby mi, bo nawet jeśli zadzwonię do niej z pytaniem o jakiś głupi adres spotkania, to stara się jak najbardziej i zawsze pyta się czy wszystko dobrze. Moja koleżanka, która była na wymianie w tamtym roku ostrzegała mnie, że może się okazać, że nie będę mogła na niej polegać, ale zostałam miło zaskoczona. Również pozdrawiam ;)

+ zdjęcia

Koleżanki z historii. Nie mam normalnie aż tak zaokrąglonej twarzy jak na tym zdjęciu!


Kibicujemy!



Znowu bym zapomniała! Jedno z moich kolejnych marzeń spełnione! Dobra jednak zrobię Wam niespodziankę jak już przyjdzie do mnie, a powinno za niedługo, bo zamówiłam w poniedziałek, ale nawet nie macie pojęcia jak to coś mnie cieszy. I nie, nie zamówiłam brazylijskiego modela, ale to też pewnie kiedyś zrobię.

Pozdrawiam Was miśki ; *



P.S.
Jeżeli macie jakieś pytania/prośby to róbcie to samo, co w poprzednim poście ładnie opisałam. 




poniedziałek, grudnia 12, 2011

Last Monday!



Moje życie hahahhahah


 No witam witam!
Szczerze Wam powiem, nie jestem przekonana do tego nowego wyglądu. Może podczas przerwy świątecznej znajdę coś lepszego. Skoro już o tym mowa, to (jak tytuł mówi) zostały mi tylko 4 dni szkoły! Pewnie zastanawiacie się dlaczego już 16 grudnia kończymy pierwszy semestr. Po pierwsze przypominam, że ja zaczęłam rok szkolny w połowie sierpnia, po drugie nie mamy dwutygodniowych ferii. Do szkoły wracamy najprawdopodobniej 3, bo 2 stycznia to poniedziałek.

Z końcem semestru wiążą się różne rzeczy, a w szczególności mam możliwość zmiany planu, z której oczywiście skorzystam. W jednym z pierwszych postów napisałam zajęcia z pierwszej połowy roku szkolnego. Pod koniec tygodnia poinformuję Was co w końcu wybrałam. Jak na razie nie mogę się zdecydować co z pierwszymi trzema lekcjami. Moje obowiązkowe przedmioty to: Angielski 11, coś matematycznego, coś naukowego (ścisłego), historia świata i Hiszpański. Na dzień dzisiejszy mam wybrane kreatywne pisanie na pierwszą godzinę, ale muszę się spytać nauczycielki jak to będzie wyglądać, bo Nicole powiedziała mi, że to jest głównie pisanie wypracowań, a jeżeli mam brać coś humanistycznego to wolałabym ciekawsze rzeczy, nie wiem na przykład coś podobnego do dziennikarstwa. Mimo wszystko nie wiąże z tym przyszłości, więc zobaczymy. Mam mały wybór na pierwszej godzinie, więc chyba zostanę przy ceramice. Jeżeli na drugą lekcję wezmę chemię, to angielski będzie na trzeciej, tak jak mam teraz, a bardzo chcę zmienić to grupę, bo jest naprawdę beznadziejna. Jeśli natomiast zamienię angielski na drugą, to na trzeciej lekcji będę miała biologię i tak chyba zrobię, ponieważ te dwa ścisłe przedmioty zaczęły się w pierwszym semestrze i poprosiłam nauczycielkę, która ich uczy, żeby pokazała mi co przerobili i co ich jeszcze czeka. Niektóre rzeczy już przerabialiśmy, niektóre nie, ale powiem Wam, że ta chemia wygląda trochę przerażająco. To znaczy jest bardzo dużo przeliczania, co nie wydaje mi się trudne, ale zadania tekstowe to tragedia. Musimy też (już) znać nazwy związków chemicznych, więc HMMM chyba wybiorę biologię, a ta i tak przyda mi się w przyszłości ; ) Resztę planu mam już ułożoną, ale to w swoim czasie się dowiecie.

Ostatni weekend spędziłam bardzo leniwie, głównie na oglądaniu Rodziny Soprano i filmwebie. W sobotę po kolacji pojechaliśmy zobaczyć taki jakby park, cały w światełkach choinkowych. Szkoda, że nie miałam przy sobie ani aparatu, ani chociaż iphona, ale nie wszystko musicie widzieć, prawda? Hahaha. Bardzo ładnie to wyglądało i dodatkowo dostaliśmy specjalne okulary 3D. Nie takie zwykłe, ale działające na podobnej zasadzie. Oczywiście biorę je ze sobą do Polski, bo już wiem, że przydadzą mi się na wakacje.

Jeszcze nawet nie ma letnich ofert, ale moje myśli od paru dni cały czas krążą w okół tego tematu - WAKACJE. Nawet nie wiecie jak nie mogę się ich doczekać. Niektórzy pewnie sobie myślą "po co jej wakacje, przecież ma je na 10 miesięcy?!". Otóż to moi drodzy, może i w amerykańskiej szkole nie przerabiamy materiału tak szybko jak w Polsce (za to robimy to dokładniej!), ale nie spędzam tutaj wolnego czasu na a) imprezach, b) spotkaniach ze świetnymi znajomymi, c) szalonych rzeczach. To znaczy, nie jest tak, że nic nie robię. Oczywiście są tu jakieś imprezy, ale to nic nie jest do porównania z Polską. Nawet w szkole w Polsze jest śmiesznie. No nie wiem jak jest w liceum i z pewnością będzie mi tam brakowało Oskara A., który w gimnazjum robił takie rzeczy, które gdybym je tu komuś powiedziała uznałby, że kłamię. Bo kto normalny przynosi namiot do szkoły, ubiera się na lewą stronę albo w hawajskim/wakacyjnym stylu. Albo jak przynieśliśmy cegłę do szkoły. Boże, przypominam sobie wszystkie te takie pozornie po-krótkim-czasie-zapomniane dni, wydarzenia. Oczywiście nie wszystkie nadają się na publikację tutaj, ale to i dobrze. Bądźmy oryginalni, a nie bazujmy na pomysłach innych ; )

Jeszcze dodam, że w poprzedni piątek byłam na imprezie z okazji 18 urodzin mojej hiszpańskiej koleżanki Laury i świetnie się bawiłam. Jak to zawsze bywa, zostawiłam u niej koszulkę i marynarkę, ale jak się spotkamy to otrzymam moje rzeczy i więcej zdjęć.


Na koniec jakże szalone zdjęcie w czapce elfa, którą kazała mi ubrać Ryan ; )



Buziaczki
Katy Oh Yeah Baby

P.S.
Mam taki pomysł, żeby zamiast pisać tylko dnia po dniu dołączyć jeszcze jakieś tematy. Jeśli jesteście zainteresowani czymkolwiek (nie wiem: dokładniej szkołą, czirliderkami albo lodówką) to dajcie mi znać! Jeżeli wstydzicie się w komentarzu (co oczywiście nie szkodzi) to możecie napisać do mnie na facebooku, a jeżeli go nie macie, bo jesteście dorośli i go nie potrzebujcie do marnowania czasu albo jesteście hipsterami i/lub outsiderami to zapraszam na maila. I nie raz nas uczyli, żeby nie pisać wszędzie swojego nazwiska w internecie, bo czai się tu pełno zboczeńców, ale nie szkodzi, może mnie nie znajdą HIHI, a nie chce mi się zakładać dziesiątej skrzynki, z której i tak nie będę korzystać, więc pytania/prośby wysyłać tutaj: belskakatarzyna@hotmail.com

czwartek, grudnia 01, 2011

Thanksgiving, Black Friday ... blah blah blah


Jak Wam się podoba nowy wygląd bloga?
Moi drodzy, nadszedł czas na nowego posta! Znowu się opóźniam z pisaniem, ale postaram się poprawić. Nie codziennie mam literacką wenę, a przecież lepiej się czyta, kiedy teks jest napisany ciekawie, prawda? Planowałam update na 25 listopada, ale nie wyszło, więc teraz mam więcej do odrobienia. Mija już pół miesiąca od poprzedniego posta, więc streszczę najciekawsze wydarzenia. A potem zdjęcia oczywiście, których trochę się nazbierało.

Czwartek 17 listopada:
W nocy z czwartku na piątek pojechałam z koleżankami ze szkoły na premierę czwartej części Zmierzchu. Poznałam kolejne ciekawe miejsce w Topece, a mianowicie lodziarnię Sheridann's. Lody są wyśmienite, najlepsze to o smaku sernika. Najprawdopodobniej robią je na miejscu. Mniam.

Weekend 18-20 listopada:
Większość czasu spędziłam w Topece z Niną. Uwierzcie mi, że w Rossville prawie nie mam co ze sobą robić. Trzy dni pod rząd odwiedzałam w.w. lodziarnię. W sobotę poszłyśmy na koncert talentów do Washburn Rural. Całkiem ciekawie. Podoba mi się to, że w Ameryce dużo chłopców śpiewa i tańczy. W Polsce takimi rzeczami zajmują się zazwyczaj dziewczyny, wydaję mi się, że płeć przeciwna jest nieco wstydliwa i stereotypowa,  że takie występy publiczne należą tylko do gejów. 
+ jadłam pierogi (z opakowania oczywiście).

Przerwa "Thanksgiving" - Święta Dziękczynienia 22-27 listopada:
Wtorek był ostatnim dniem szkoły tamtego tygodnia. Popołudniu pojechaliśmy do Topeki wziąć Ninę, ponieważ jej rodzina wyjechała do Meksyku, a nam jako studentom wymiany podróżować nie wolno, więc Nina nie mogła jechać z nimi. W czasie kiedy Nicole była z dziećmi w kinie my poszłyśmy do walmartu, ponieważ nie znalazłyśmy niczego ciekawego w repertuarze. I teraz zagadka na czytanie ze zrozumieniem - pamiętacie, kiedy napisałam, że zaczepił mnie czarnoskóry chłopak i powiedział, że jestem ładnie ubrana? Spotkałam go po raz drugi, ale już nie jako pracownika, więc HMM nie wiem co robił spacerując po tym sklepie. Mimo wszystko rozmawiałam z nim chwilę i wziął ode mnie numer. I nic by w tym nie było dziwnego, dopóki nie oznajmił mi, że napisał dla mnie wiersze. To trochę paradoksalne, a w szczególności, kiedy dodał, że zrobił to dwa dni po tym, kiedy mnie pierwszy raz spotkał. Chciał się ze mną spotkać, ale jednak wciąż nie dałam mu tej "przyjemności" i nawet o tym nie myślę. Nieco się go boję. 

Czwartek 24 listopada do Święto Dziękczynienia. Je się wtedy uroczysty obiad (dodam, że dla nas to było śniadanie, ponieważ standardowo wstałyśmy późno, ale nie szkodzi) składający się przede wszystkim z indyka. U mnie przy stole nikt się nie kłócił, kto ma go pociąć, jak to zawsze bywa w amerykańskich produkcjach filmowych, po prostu był już wcześniej pocięty na kawałki. Zawsze kiedy mamy jakiś uroczysty obiad z dużą ilością osób, to jedzenie rozkładamy na wysepce i blatach w kuchni i przypomina to trochę stół szwedzki.

Piątkowa noc (zaczyna się już czwartkowy wieczór) i dzień to "Black Friday" - Czarny Piątek, czyli ogromne wyprzedaże. Moja rodzina chciała wyjechać już o 18, żeby stać w kolejkach i wrócić późnym ranem (około11/12), więc z Niną uznałyśmy, że nie ma sensu spędzać tak dużą ilość godzin w sklepach. Zostałyśmy w domu z Mikiem i przyszedł nasz kolega Dylan. Bardzo miło spędziliśmy czas, w nocy nawet puszczaliśmy fajerwerki. ; ). Na zakupy, a głównie przekonać się jak to wszystko wygląda pojechałyśmy następnego dnia w normalnych godzinach. I trochę się zawiodłam, bo myślałam, że dosłownie wszystko będzie przecenione, ale to wydarzenie polega głównie na tym, że sprzedają parę rzeczy z jednego gatunku (hahaha jak to brzmi, ale chodzi mi np. o telewizory, albo obrusy) za śmieszne ceny. 
Resztę weekendu w dużej części spędziłyśmy tak zwanie "hengałtując"  z moim "bratem" Mikiem. 

W niedzielę wybraliśmy się już bez Niny do Auburn wybierać choinki. Po znalezieniu tej odpowiedniej pracownicy przynieśli piłę i wycięli ją z ziemi (bo one są naturalne). Teraz mamy w domu cztero-metrowe drzewko, już całe udekorowane. 

Tydzień 28 listopada do dnia dzisiejszego:
Zmieniłam przedziałek, ale nie jestem jeszcze do niego przekonana, więc prawię codziennie moja grzywka wygląda inaczej. Oprócz tego w poprzednim tygodniu dostałam kolejne detension (czyli kara, w moim przypadku za spóźnienia, ale śmieszniejsze i lepsze tłumaczenie to "siedzenie w kozie"), tym razem szkoła do odrobienia w sobotę, albo cztery godziny po lekcjach (oczywiście nie naraz). Zapomniałam wcześniej napisać, ale to już mój trzeci raz. Najpierw dostałam pół godziny, potem dwie, a teraz czas na cztery, ale w sumie zostało mi tylko 1 godzina 15 minut jutro. Nie jest tak źle, oprócz tego, że siedzę w bibliotece z uczniami, którzy są zagrożeni z jakichś przedmiotów i to jest ich kara i powinni się uczyć. Od czasu do czasu korzystam z częściowego wi-fi, które na iPhonie działa mi tylko na Skype. Oprócz tego od wczoraj staram się wcześniej chodzić spać, ponieważ w nocy ze środy na czwartek zasnęłam o 2, ale to wszystko dlatego, że pisałam ponad czterostronne porównanie książki z filmem. Teraz jest już po 22, więc za niedługo się zbieram, ale dopiero półtorej godziny temu wróciłam do domu. Po szkole pojechaliśmy na mecze koszykówki mojego rodzeństwa. 

W sobotę mamy jakąś paradę świąteczną w Rossville, muszę zobaczyć, o której godzinie, ponieważ wieczorem osiemnaste urodziny mojej hiszpańskiej koleżanki. 

Zdjęcia:
Podczas naszej nieobecności (w domu Niny), ktoś porozrzucał papier toaletowy na drzewach i wokół domu.
To taki amerykański "psikus". + jem lody

Kuchnia Niny.

"Pierogi ruskie"
 Tutaj się jeszcze wtrącę, ale miałyśmy bekę tego wyjazdu. O 3 w nocy zachciało nam się jeść, a toster wydaje głośne dźwięki, więc wzięłyśmy go i inne potrzebne rzeczy na dół do baru. Samo w sobie to nie wydaje się śmieszne, ale uwierzcie mi, że w tamtej sytuacji było maksymalnie.

To wielkie beżowe pudełko to masło moi drodzy.

Nie mogłam znaleźć czystych noży, więc używałam łyżeczki do masła.




Strój na zakończenie Amerykańskiego high school z niepasującą czapką, ale to nie szkodzi. To oczywiście nie był  mój pomysł, żeby to ubierać, ale wygląda okej.

Olbrychski w TV, zawsze poluję na Polskie rzeczy/osoby.


Zawsze chciałam mieć starszego brata! 


Ja i "Święty Mikołaj" z prawdziwą brodą. 
+ moje rodzeństwo i kuzyn.


Nie zabrakło też husky, żeby zrobić bardziej zimowy klimat.

Do następnego posta
Wasza Kejti Oh Yeah Baby



środa, listopada 16, 2011

"Good thieves of burning cars encircle poisoned rivers minds and hearts..."

Nie mogę przestać słuchać tej piosenki, boję się, że za niedługo mi się znudzi.

No witam witam : )

Po beznadziejnie nudnym tygodniu melancholii czas na przyjemności.
Zacznę od tego, że pobyt tutaj mija mi coraz lepiej. Dalej mam o dużo za dużo czasu wolnego, ale na szczęście się poprawia. Naprawdę dziwnie mi tak, kiedy przez cały tydzień nie latam na zajęcia pozalekcyjne i mam tonę zadania domowego. To znaczy dostajemy w szkole zadania, ale zazwyczaj robię je na lekcjach, albo na seminarze. Bardzo podoba mi się to, że nigdy nie musimy się uczyć na poniedziałek i mamy wolny weekend.

Jutro po południu jadę do Topeki, ponieważ z koleżankami idę na nocną premierę pierwszej części "Przed świtem", czyli ostatniej części "Zmierzchu". Nie jestem wielką fanką tej sagi, ale to lubię i chcę jak najciekawiej spędzić czas w Stanach. Niestety (a może i "stety"/ hahaha istnieje takie słowo?) w następny dzień idę do szkoły. "Stety" dlatego, że piątki zazwyczaj są przyjemne. Nie mówiłam Wam tego, ale parę tygodni temu moja nauczycielka z matematyki zorganizowała "Sleeping Friday". Na lekcji mieliśmy włączony telewizor i naszym zadaniem było oczywiście spać : ).

Dzisiaj przez 2 minuty poczułam się jak w Polsce. Na ostatniej godzinie mieliśmy zastępstwo, więc poszłam do nauczycielki angielskiego po flashcards, ponieważ mam jutro kartkówkę, a wolę poćwiczyć materiał w szkole, zamiast uczyć się w domu. Weszłam do sali z freshmanami, którzy są bardzo śmieszni i zaczęli cały czas coś do mnie mówić, albo tylko wymawiać moje imię (dodam, że mówią na mnie Kasia, ale to wpada w Kesha). To zabawne, trochę im poprzeszkadzałam w lekcji, ale miałam jeszcze inny powód, żeby wejść do ich sali. No, mimo wszystko było jak w Polsce, ponieważ klasa była niegrzeczna, nie tak jak wszystkie - spokojne i ciche. Amerykanie nie robią ŻADNYCH głupot na lekcji -.-

W piątek moja koreańska koleżanka organizuje imprezę urodzinową, w sobotę przychodzi do mnie Wietnamka. Moja rodzina wspominała mi też o sesji zdjęciowej, którą zrobimy w któryś weekend. Powiem Wam jedno: nasze koleżanki mają o wiele ładniejsze zdjęcia na Facebooku, nawet jeśli nie są profesjonalistkami i modelkami (ale takie też mamy oczywiście : D) niż sesje z fotografem tutaj. Zobaczymy jak to będzie, nie liczę na "cuuuudowne" zdjęcia, ale powinno być fajnie.

+ Znalazłam inne ładne zdjęcia z tamtego tygodnia (których mam nadzieję nie macie dość z powodu ilości w ostatnim poście)


O, to bardzo lubię.



Hahaha słyszałam, że parę dni temu na (prawie) mojej dzielni spadł śnieg. To słodkie, u mnie dzisiaj zimniej, ale znowu w sobotę 18 C! Pogoda zmienia się radykalnie z dnia na dzień.

xoxo

poniedziałek, listopada 14, 2011

Sporo do nadrobienia!


Witam witam : *
Na wstępie chciałabym Was przeprosić, że nieco się obijam na tym blogu : ).
Trochę się wydarzyło, niestety nie tyle ile bym chciała. Prawda jest taka, że dni robocze zazwyczaj spędzam w domu nic-nie-robiąc. Na szczęście w weekendy jest inaczej : ). Nie opisałam poprzedniego, więc przygotujcie się, bo ten post będzie bardzo długi (ale oczywiście postaram się nie zanudzać). Enjoy!

Poprzedni piątek - 11/4/2011:
Pojechałam do nowego domu Niny (Rok w Kansas). Jest zachwycona nową rodziną i domem, ale wcale jej się nie dziwię : ). Zaprosiła mnie do siebie również dlatego, że jej szkoła miała mecz piłki nożnej, który jak uważam jest ciekawszy niż futbol amerykański. Poznałam jej siostrę, jej przyjaciółkę i trochę innych ludzi. Bardzo żałuję, że nie mieszkam w większym mieście. Ci ludzie wyglądają prawie normalnie i już kolejny atrakcyjny chłopak z tej szkoły mówi mi, że jestem jego dziewczyną. Hahahaha. Słodkie, szkoda, że miał kolczyki -.-. Mimo wszystko na pożegnanie dałam mu buzi w policzek, co jest najbardziej normalną rzeczą w Europie. Tutaj nikt się tak nie wita, ani żegna, więc było to nieco kontrowersyjne, jeśli poznałam tego chłopca godzinę wcześniej i wszyscy zrobili "łaaaał".

Po meczu pojechałyśmy do McDonalda na gorącą czekoladę, bo zmarzłyśmy na meczu. Pracuje tam jeden okropnie bżydki chłopak, z którym mam matematykę (HEHE niemamgowznajomychwięctegonieprzetłumaczy + nawszelkiwypadeknapisałamzbłędem : )) i po tym jak zobaczył mnie z innymi trzema ładnymi koleżankami nie pozwolił mi o tym zapomnieć w poniedziałek w szkole.

P.S.
Jestem w połowie tego posta, ale właśnie mi się przypomniało, że widziałam pierwsze Audi w Stanach w ten piątek. Niemieckie auta są tu bardzo rzadkim widokiem, zwłaszcza jak mieszkam na wsi, ale zawsze ich wypatruję. Najlepsze jest to, że miał je siedemnasto-letni sąsiad Niny, który ma cudowny głos i jest bardzo miły. Ścigałyśmy się (ja, Nina, jej siostra i jej przyjaciółka) z nim (i bratem Niny), ale oczywiście Audi wygrało : ).

Poprzednia sobota - 11/5/2011:
Odwiedziłam fryzjera, na szczęście nie widać wielkiej różnicy. Kupiłam śliczną zimową czapkę!

Poprzednia niedziela - 11/6/2011:
Po południu pojechałam do Topeki, ponieważ ja i moje koleżanki z wymiany sprzedawałyśmy girl scout cookies, czyli ciasteczka harcerek. Są niezmiernie smaczne i uzbierałyśmy około 280$. Każda z nas mogła w tym tygodniu zrobić zamówienia w szkole/ na osiedlu itp. Finally (tutaj ciekawostka o mnie: uwielbiam to słowo, ponieważ ZAWSZE tak mówią na Eurowizji, którą kocham; np. "and finally 12 points go to... Azerbaijaaan!!!" - jak to było w tym roku, mimo że Azerbejdżan w Europie nie jest) z mojej szkoły zebrałam zamówienia na 180$ więc przyzwoicie. Inne "harcerki" (HAHAHAHA napisałabym brzydsze słowo, ale nie będę tu pokazywać się z niekulturalnej strony) chyba w ogóle nie sprzedawały tych ciasteczek. Ja uważam to za zabawę i potem też będę miała tańszą wycieczkę do Kolorado (na wiosenną przerwę) i to jest plus tego całego "przedsięwzięcia".

W przerwie, którą dostałyśmy z Niną, ponieważ było nas za dużo przy stoisku, poszłyśmy przejść się i zahaczyłyśmy o second hand. Kupiłam bransoletkę i dostałam ataku śmiechu, kiedy znalazłam czarną bluzę z Adidasa za 12$.

Czas na zdjęcia:
+ Polecam nacisnąć na jedno zdjęcie, lepiej się tak ogląda!

Nasze "stoisko", godzina 2 po południu.

mniam


O jaka tu jestem podobna do mojej babci z Chin.


SOLARA 

Amerykańska ulica.

Wąsy z automatu + jest MOVEMBER, więc się nie golimy!



W aucie, czekając na Nicole. Mam nadzieję, że nikt nie zapomina jak wyglądam : )
 (chociaż może nie pamiętacie już jaki mam głos hahaha).

Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek:
Najgorszy tydzień z mojego całego pobytu. W poniedziałek minęły równe trzy miesiące Kasiuni w Stanach, może to jakieś symboliczne, może po prostu zaczęłam tęsknić i byłam smutna. Na szczęście już jest lepiej.

Piątek:
MAKE A WISH!
Po beznadziejnie nudnym tygodniu czas na dobry weekend!
Pojechałyśmy z Niną do kina. I tutaj amerykańska ciekawostka: Kino jest bardzo drogie. Za bilet zapłaciłam 9.50$, a za zestaw: 2 duże napoje i duży popcorn 17.50$. Chyba z tego też powodu mało osób tam chodzi. Tzn. nie jakoś strasznie mało, ale na pewno mniej niż w Polsze.

Zostałam u Niny na noc, ponieważ czekała nas wycieczka.

Sobota:
W planach mieliśmy zobaczyć: muzeum militarne (czy coś takiego), miejsce urodzenia Eisenhower'a - amerykańskiego prezydenta z Kansas i fabrykę czekolady. Prawda jest taka, że oprócz muzeum, w którym byłam maksymalnie 20 minut nie zobaczyliśmy nic innego poza sklepami z pamiątkami. Dom Eisenhower'a był zamknięty <?>, za muzeum było trzeba dodatkowo płacić. Fabryka czekolady, dla której głównie pojechałam, okazała się sklepem z czekoladowymi wyrobami. Oczywiście wydałam "trochę" pieniędzy, które miałam zamiar oszczędzać, bo wydaję tutaj nieco więcej niż powinnam, ale to wina jedzenia, które muszę codziennie kupować w szkole.

Wróciliśmy wieczorem. Mimo rozczarowania i tak byłam zadowolona.

Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia:











WE CAN DO IT

ni mom szyi.
"I LOVE CHOCOLATE"








Kupiłam 5 serduszek walentynkowych z nadzieją, że do lutego będę miała komu je sprezentować : ) Jedno wygląda jak piłka do baseballu, może akurat się przyda. Jeśli nie, sama je zjem oglądając jakieś głupie filmy o miłości.

Niedziela:
Nie spodziewałam się, że w listopadzie będę mogła siedzieć w gorącym słońcu na tarasie i czytać moją szkolną lekturę "Dziennik Bridget Jones: W Pogoni Za Rozumem". Hahahaha mało ambitnie jak na szkołę, ale możemy sami wybierać sobie książki, więc czemu nie jedna z moich ulubionych?


Tak to wszystko wygląda, mam nadzieję, że się spodobało (chyba już o tym wspominałam na początku). Postaram się pisać częściej, żebyście "na raz" nie musieli bardo dużo czytać (bo niektórych długość przeraża).

Prawie bym zapomniała, co Wam ostatnio obiecałam. Tym zdjęciem odnawiam listę Rzeczy, Których W Polsze Nie Ma.

Najlepsze, które do tej pory jadłam.

+ Dziękuję wszystkim, którzy mnie pozdrawiają przez moich rodziców i nawzajem! : )


P.S.
Właśnie udostępniłam możliwość pisania komentarzy dla osób niezalogowanych. Hahaha nawet nie wiedziałam, że mam to wyłączone.
Cosmopolitan Cocktail