niedziela, października 30, 2011

Ostatni tydzień października.

Witam witam.
Jak to bywa, że nie piszę systematycznie, dzisiaj streszczę Wam miniony tydzień.

Wtorek:
Po lekcjach z moją koleżanką Beką pojechałyśmy zrobić zdjęcia największych dekoracji w Rossville. Mam fotografie w dzień i filmik w nocy. Bardzo efektowne. Chciałabym dodać, że właścicielka nie ma żadnych dzieci. Nie mam pojęcia dlaczego tak wystraja dom, ale to ciekawa atrakcja tego miasteczka : ).

Dzień:



Noc:


Przypadkowo tak się złożyło, że nazwa filmu to ...666. Tak na Halloween : )


Imponujące. Ciekawa jestem jak będzie wyglądać dom tej pani na inne święta.

Kolejna rzecz, która wydarzyła się w środę to licytacja zawodników, o której napisałam w poprzedniej notce. Niestety nie kupiłam nikogo. Freshmeni nie byli licytowani (buuu), kupowało się ich inaczej, ale ktoś przede mną już wykupił pewne ciacho i nic nie mogłam na to poradzić. Pomyślałam, że przecież mogę kupić juniora, ale wzięłam ze sobą 20$ a ceny zaczynały się od 25$. Za najwięcej pieniędzy został wylicytowany pewien senior* - 285$.  
Całe to wydarzenie było śmieszne i dobrze się bawiłam. Wstawiam tutaj nagranie z seniorem Dylanem, który miał skręconą kostkę przez futbol. 

*Dla pewności napiszę Wam jak tutaj dzielone są klasy. High school dzieli się na junior i senior high school. Nie wiem jak się dzieli jhs, ale shs to : Freshmen (roczniki od ok. 97-95), Sophomore (96-95), Junior (95-93; i tutaj ja jestem jedną z najmłodszych) i Senior (93-92). Oczywiście to wszystko zależy od tego jak kto chce iść, nie ma czegoś takiego, że ktoś jest za stary, albo za młody.





Środa:
Nic wielkiego w ten dzień się nie wydarzyło, ale za to miałam bardzo dużo zadania. Na czwartek miałam napisać ten cały konkurs (I tu pojawił się problem, bo limit słów to 300-500 a mi wyszło 550. Sama zredukowałam tą ilość do 520, moja host mama skróciła o jakieś 10, więc poprosiłam moją nauczycielkę z angielskiego i mi pomogła. Na koniec miałam 498 słów.), recenzja książki z historii (bardzo mi się podoba to co napisałam, może to pozornie "nic niedające" pisanie bloga przynosi efekty :) ) i porównanie dwóch filmów. Dodatkowo trudniejsza kartkówka z angielskiego i sprawdzian z algebry, na którym uczyłam się na seminarze (tej przerwie podczas lekcji) i obawiałam się, że nie pójdzie mi najlepiej. Okazało się, że napisałam go najlepiej z moich wszystkich matematycznych testów - 94%. Byłam bardzo szczęśliwa, bo nie należał do najprostszych.
Przez całą noc z środy na czwartek nie mogłam normalnie spać. Od około 23.30 do 24 pies piszczał, ale byłam za bardzo zmęczona, żeby wstać, iść na górę i otworzyć mu drzwi na zewnątrz, ale Nicol mu pomogła. Potem przez całą noc co jakieś pół godziny mój "kochany" kot chodził obok mojej głowy i próbował lizać mi twarz albo ręce. Arghh nie cierpię tego. Więc kiedy po raz kolejny próbował to zrobić wystawiłam go przed drzwi mojego pokoju i je zamknęłam z nadzieją, że nie będzie pod nimi miałczał, żeby z powrotem wejść. Spojrzałam na telefon i była już godzina 5.57. Cudownie, mój budzik dzwoni za pół godziny. Niewyspana i z bólem głowy wstałam o 6.40.

Czwartek:
Nicnierobienie. Nie wiem dlaczego w ten dzień był mecz futbolu, ale mimo wszystko odbywał się w innym miasteczku, więc nie pojechałam.

Piątek:
Nie ma meczu futbolu, nie ma innych "imprez". ; /

Sobota:
Wczoraj uznałam, że nie wytrzymam kolejnego dnia spędzając go w domu. Z Vy i Veroniką pojechałyśmy do Pulse, ale byłyśmy tam około półtorej godziny, bo było nieciekawie. Przed dyskoteką podwoziłyśmy dziewczyny. Pierwsza była Vy, która była u swojego kolegi z Wietnamu w domu z okazji urodzin. Oczywiście zaciągnęła mnie tam na chwilę, ponieważ chciała mi przedstawić bardzo miłego chłopaka, który (jak uznała) będzie w moim typie. No i coś z tego się sprawdziło. Było tam około 10 chłopców z wrestlingu,  po tym jak dowiedzieli się, że jestem z Rossville już chcieli się przeprowadzać. Hahahahaha oni byli o wiele bardziej ogarnięci niż te wszystkie wieśniaki z mojej szkoły. Chciałyśmy tam wrócić, po klubie, ale rodzice Vy nam nie pozwolili (bo na noc zostałam u niej).
Przywiozła tu ze sobą pełno wietnamskiego jedzenia. Popołudniu jadłyśmy na surowo naleśniki do sajgonek i spróbowałam też cukierków owoców tamaryndowca, ale nie smakowały mi za bardzo. Vy dała mi też jedną paczkę moich kochanych czipsów krewetkowych, które zaraz sobie przyrządzę.


mniam mniam

niedzielne lustrzane


Jutro Halloween, jednak będę Amy.
Pozdrawiam zza oceanu : D

wtorek, października 25, 2011

Licytacje zawodników


Nie wiem co tutaj się dzieje z Internetem, ale już od paru dni po godzinie 21 (czyli szczytu i pisarskiej weny) nie mam żadnego połączenia. Tak więc przenoszę się na Word’a chyba trochę bardziej na stałe i nastawiam budzik dziesięć minut wcześniej, żeby informacje były dalej świeże. Większy problem jest w tym, że muszę napisać moje wypracowanie, które powinno być warte 4 tysiące dolarów, a nie mam skąd czerpać informacji. Mam czas do środy, ewentualnie czwartku.

Piszę dla Was teraz, ponieważ właśnie dowiedziałam się co mnie jutro czeka. Już jestem podekscytowana, ale jeszcze nie wiem czy mam czym. Mianowicie jutro odbywa się licytacja zawodników futbolu! Każdy chłopak będzie licytowany, a osoba, która da za niego największą sumę dostanie go na 4 godziny jako pomoc domowa (to się przydaje ludziom, którzy mają farmę lub pola) albo randkę. W tamtym roku najwyższa suma za zawodnika to 119$, moja rodzina kupiła jednego za 85$. Te pieniądze idą dla drużyny na potrzebne rzeczy, a jest to ciekawsza forma zbierania ich zamiast na przykład sprzedawania ciasteczek. Najdrożsi są seniorzy i juniorzy,  potem cena spada. Oczywiście kiedy się o tym dowiedziałam pomyślałam sobie głupiutko O MÓJ BOŻE, bo wiem kogo chciałabym kupić. Tzn. tu pojawia się problem, bo według mnie gorących futbolistów jest 4, z czego jeden jest zajęty, więc mam problem z wyborem, ale ten którego chciałbym najbardziej wyszedłby najtaniej, ponieważ to freshman (mimo, że jest w moim wieku). Kolejny problem jest taki, że nie wiem czy to dobry pomysł w ogóle kogoś licytować, ponieważ może mnie uznać za napaloną idiotkę. Muszę wyłączyć racjonalne myślenie i ponieść się dzikiej radości jaka będzie mnie czekać jeżeli wylicytuję tego, kogo chcę. Zanim jednak ostatecznie zadecyduję będę musiała się skontaktować z moimi czteroma doradcami życiowymi, elitarną sektą emenemsów i pewną żabcią : ). Ci, którzy dobrze mnie znają, wiedzą o kogo chodzi. Tak więc przygotujcie się na odpowiedzi.

Inną rzecz, którą chciałam Wam dzisiaj pokazać, jest zdjęcie z moim różowowłosym kolegą o jednym z najbardziej popularnych w tej szkole imion lub nazwisk zarówno dla chłopców jak i dziewczyn (tzn.  jest różnica w pisowni, ale nikt na to nie zwraca za wielkiej uwagi) Tyler (albo Taylor). Jak to zazwyczaj bywa z moimi minami, nie dobrałam odpowiedniej na to zdjęcie, ale nie chce mi się go robić jeszcze raz.

T-Day

meow meow meow

No i tak to wygląda, że jest godzina 6:30 i internet działa normalnie. Idę się myć i szykować. Buziaczki ; *


poniedziałek, października 24, 2011

wszędzie jedzenie

Właśnie zabieram się do napisania wypracowania na obowiązkowy konkurs, ale najpierw napiszę coś dla Was.
Po pierwsze, skoro już przy tym jestem, odbywa się w naszej szkole (nie tylko w naszej) konkurs z angielskiego "Who is the most prominent Kansas figure from its 150 year histosry?" czyli "Kto jest najwybitniejszą osobą z Kansas od 1850 roku?". Ja wybrałam Dan'a i Frank'a Carney, czyli założycieli Pizzy Hut : ). Uznałam, że to będzie oryginalne i ciekawe, bo przecież Amerykanie uwielbiają jeść. Nie pisałabym Wam o tym konkursie, gdyby nagroda nie byłaby tak ciekawa. Bo co zazwyczaj dostają laureaci w Polsce? Pendrive'y, kalkulatory, książki i ewentualnie jakieś wycieczki. Tutaj za zajęcie pierwszego miejsca dostaje się 4,000.00 $, za drugiego 3,000.00 $, za trzeciego 2,000.00 $, za czwarte 1,000.00 $ i każde wyróżnienie 500$. I te pieniądze otrzymuję się prywatnie, nie idą dla szkoły. Oczywiście bardzo chciałabym wygrać więc trzymajcie za mnie kciuki 1 grudnia, bo wtedy wylosują jedną osobę z naszej szkoły. Ostateczny wynik będzie podany 1 marca.

W sobotę byłam na zakupach w Kansas City. Kupiłam bardzo ładne rzeczy, najbardziej cieszę się z sukienki, na którą poluję już 1,5 miesiąca i nigdzie nie mogę jej kupić, a nawet próbowałam przez internet. Na szczęscie jutro zapowiada się ciepło i słonecznie, więc będę się nią mogła pochwalić. Tzn tutaj nie ma przed kim, oni nie zwracają za bardzo uwagi na to jak ktoś wygląda, ale mi to poprawia humor. Mam trochę zdjęć z tego co kupiłam, ale to nie wszystko.


Bardzo się cieszę, że znalazłam ładny płaszczyk, bo robi się coraz zimniej. W tym tygodniu mieliśmy już mróz rano. Uwielbiam firmę Hollister, nie dość, że cały sklep wygląda super (prawie tak jak H&M w Barcelonie na Ramblas!; w środku jest takie jakby okno i widać plażę w Kalifornii na żywo) to jeszcze mają dobre gatunki i klasyczne ubrania takie jak lubię.

Zanim wróciłyśmy do domu, polejechałyśmy do sklepu Kohl's kupić prezenty dla nowo narodzonego chłopca mojej 16 albo 17 letniej koleżanki. Chciałam zrobić sobie z nią zdjęcie jeszcze z brzuszkiem, ale już za późno, teraz mogę tylko z bobaskiem. Za to uwieczniłam coś, co widziałam już parę tygodni temu, ale nie miałam przy sobie aparatu. A mianowicie świąteczne akcesoria. Najlepszą rzecz jaką zobaczyłam i wiem, że ją kupię była bombka hamburger.Widziałam też bombki frytki, hot dogi, muffinki, truskawki. Wszędzie jedzenie.


Ryan w swoim cheerleaderskim stroju



Niedzielne popołudnie spędziłam leniwie, ale na 16 pojechałam na spotkanie „Girls Scaut” z mojej fundacji. Po polsku to harcerki, ale nie, nie jestem harcydupem. Będziemy sprzedawać ciasteczka i próbować zmienić świat na lepszy. HAHAHAHA. Mimo wszystko nie mam tu wiele zajęć, a to może się okazać ciekawe i śmieszne. Jak to bywa na takich spotkaniach było dużo słodyczy. Tutaj wszędzie jest dużo słodyczy i tak mi się wydaje, że nieco zgrubłam. I to nie jest tak, że całe dnie jem chipsy, lody, czekoladę i piję słodkie napoję. W Polsce prawie codziennie coś sobie przekąszam, tak samo tutaj, więc nie wiem co powoduje przyrost tkanki tłuszczowej. Chyba to Amerykańskie powietrze : ). Tak więc musze się ograniczać, zaczynam od jutra. Jutro też zajęcia taneczne więc poprowadzę im rozgrzewkę (i spalę trochę kalorii), bo one normalnie tego nie robią, nie wiem dlaczego.


Za tydzień Halloween, wielkie święto Amerykanów. Postaram się zrobić w tym tygodniu zdjęcia, jak niektórzy ludzie mają udekorowane domy. Pytałam się moich znajomych ze szkoły i powiedzieli mi, że oni nie chodzą już "trick or treat" tylko  po prostu mają imprezę. Jeśli mi się uda to w następny poniedziałek pojadę do Topeki, ponieważ Vy zaprosiła mnie na takie "straszenie". Chciałam się przebrać za Amy Winehouse, ale kiedy zobaczyłam jakie tu można kupić kostiumy, ten pomysł wydaje się zupełnie nieciekawy. Jestem zawiedziona, że dni są coraz chłodniejsze, bo gdyby tak nie było, na pewno kupiłabym jakiś ładny strój z tej strony http://yandy.com . Zobaczę jeszcze co oferują hipermarkjety imprezowe (tak są tutaj takie ogromne sklepy, ale o tym przekonałam się już parę lat temu, więc to nie jest taka wielka nowość).

W walmartcie znalazłam coś co uwielbiam i jest w Europie, ale nie mamy tego w naszej Polsze. Na zdjęciu mam też pierścionki dynie, które były jak wisienki na torcie na muffinkach. Amerykanie lubią dodawać plastikowe dodatki na różne smakołyki. Dwa tygodnie temu na zajęciach tanecznych mama jednej dziewczyny, której nazwisko to bardzo brzydkie słowo i zabawne jest, kiedy jest wołana przez megafon, ale tak już tu bywa, że nazwiska mają czasem śmieszne znaczenia, przyniosła nam kupione ciasto, którego masa była jak te ciasteczka "chocolate chip", a na pysznym wściekle różowym kremie były plastikowe zielone palce z długimi pazurami. Tak przed Halloween.

W sobotę kupiłam też tą sweterokoszulkę.

W amerykańskich szkołach podoba mi się to, że możemy sobie sami wybierać lektury. Tzn na informacjach, które każdy dostawał w pierwszym dniu szkoły napisane było, że będziemy przerabiać wybrane Amerykańskie książki (z tego co pamiętam był tam „Stary człowiek i morze”, jedyna szkolna lektura z przekleństwem, „Wielki Gatsby” i inne takie popularne). Każda kiążka na stronie tytułowej ma przyklejoną karteczkę z ilością punktów i kodem kreskowym, ponieważ kiedy je wypożyczamy, są tylko nabijane do komputera z naszym bibliotecznym kodem kreskowym. Nauczyciel mówi nam ile książka ma mieć punktów i tak je wybieramy. Z historii świata mieliśmy przeczytać fikcyjną historyczną książkę, moja to „What I Saw and How I Lied” bardzo ciekawa, przy wyborze sugerowałam się okładką i naklejką „International Book Award Winner”. W tym tygodniu czeka mnie test, czy na pewno ją przeczytałam i muszę ją zreferować, ale to nie jest trudne.

To tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że tym razem czyta się lepiej [Grześkowi M., który ostatnio narzekał : )]. Zapisałam na telefonie trochę ciekawostek i zwyczajów, które chciałabym Wam opisać.

Niestety Internet przestał działać w trzecim akapicie i przeniosłam się na Word’a, ale mam nadzieję, że może rano uda mi się to wrzucić na bloga, a jak nie to przeczytacie to dopiero w poniedziałek w nocy, albo wtorek po południu. 


czwartek, października 20, 2011

MEOW


Piszę coraz rzadziej, ale w tym tygodniu zupełnie nie było na to czasu. Mieliśmy dużo sprawdzianów i spędzałam czas bawiąc się z moją siostrą i ... kotem. Od wtorku mamy kota w domu, ale dowiedziałam się o tym dopiero w środę : ). Dostaliśmy go, ponieważ koleżanka Ryan przeprowadza się do innego miasta i nie może tam wziąć zwierząt. Wprawdzie nie pamiętam jak ta kotka ma na imię (ja ją nazywam koshka, po rosyjsku), ale jest kochana. Nie to co moja niewdzięczna i wredna suczka Roxy, który pewnie nie zauważyła, że mnie nie ma w domu. Ten kot cały czas chce się miziać i bawić i wszędzie za mną chodzi. No i żyje sobie w moim pokoju. Bardzo mi to odpowiada : )

Jest tu coraz zimniej, na szczęście w sobotę jadę na zakupy i mam nadzieję, że znajdę jakiś ładny płaszczyk, albo kurtkę. Dowiedziałam się też, że za niedługo otworzą H&M w Kansas City.

Na jutro nie mam żadnego zadania (tzn. zdążyłam zrobić w szkole) i nie musiałam się przygotować na sprawdzian/quiz, więc wieczorem byłam na koncercie mojego szkolnego chóru i jeszcze zdążyłam obejrzeć świetny film z 2010 roku, w Polsce premiera dopiero w styczniu.

Jutro mecz odbędzie się w innej szkole, więc nie jadę kibicować, jest za zimno. Za to w poprzedni piątek złapałam małą plastikową piłkę futbolową : )

Zdjęcia z tego tygodnia:

IHOP. Pancakes Vy i moje.


MEOW
Tak piszę się po angielsku "miau". Nauczyłam mówić Ryan "kici kici", ale to jest dla Amerykanów bardzo trudne. To brzmi bardziej jak "kczkcz".

Amerykańskim akcentem żegnam się z Wami
night night : *

niedziela, października 16, 2011

Haunted Houses + pumpkins!

Witam witam, mam nadzieję, że za mną tęsknicie : ).
Minęły już dwa miesiące i dwa tygodnie w Stanach, bardzo szybko czas tutaj leci. Zaraz streszczę Wam parę dni z mojego tygodnia (bo nie codziennie coś się dzieję)

Środa:
Urodzinki mojej kochanej Mery : *. Widziałaś już prezent, ale wstawię go jeszcze tutaj.



Czwartek:
Uwielbiam mojego nauczyciela z historii. Cały czas zapodaje nam żarcikami, niestety nie rozumiem trochę Amerykańskiego poczucia humoru (nie, nie chodzi o to, że wszyscy uważają, że są tępi; po prostu każdy kraj, każda kultura śmieje się z czegoś innego), ale ostatnio zanosiłam książkę do szafki w sali i się prawię przewróciłam (to wszystko za sprawą czerwonej obcisłej spódniczki :) ) i spytał się mnie ile dzisiaj wypiłam, bo przecież Polska to blisko Rosji : D. Powiedziałam mu, że mówi się, że w Rosji wódka jest tańsza od chleba i że  bardzo chciałabym tam pojechać (to brzmi jakbym była jakąś alkoholiczką, ale nie jestem, po prostu ten kraj mnie ciekawi)

Piątek:
W ten dzień nie mieliśmy lekcji (nieoficjalny Dzień Nauczyciela i 9 tydzień nauki), ale za to wieczorem odbył się najważniejszy mecz sezonu (dla mojej szkoły). Niestety przegraliśmy (ale tylko dwoma punktami, ale też w futbolu to się inaczej liczy np. nie zaczynają 1,2,3,4... tylko czasem 6 a czasem 7 i potem razy 2, a dalej już różnie to bywa). Mimo wszystko dobrze się bawiłam, to była bardzo emocjonująca gra.
Po południu pojechałam z Niną do kina. Chciałyśmy iść na film "50/50", ale okazało się, że jest od lat 17, a oni bardzo wszystko sprawdzają. Zniechęcone kupiłyśmy bilety na coś innego i na szczęście wpuszczali do kina tak jak w Cinema City, czyli nikt nie sprawdzał przed drzwiami do sali tylko raz przy "bramkach" więc spontanicznie poszłyśmy na 50/50. POLAK POTRAFI.
Potem wybraliśmy się do Walmart, żeby kupić dynie i jakieś pierdoły i zostałam zaczepiona przez bardzo miłego czarnoskórego chłopaka, który był w Polsce (chyba we Wrocławiu), ponieważ mieszkał w Niemczech jak był młodszy. I nie piszę tego, żeby pochwalić się, ze ktoś mnie zaczepia, ale to był pierwszy chłopak w Stanach, który powiedział mi, że jestem ślicznie ubrana. On też miał dobrą stylówę : ). Bardzo miłe.

Sobota:
Dzisiaj miałam spotkanie niektórych wymieńców. Wycinaliśmy dynie, a potem mieliśmy wycieczkę do Kansas City na Haunted Houses czyli domy strachów. Halloween to dla Amerykanów wielkie wydarzenie.  W moim domu dekoracje są już od połowy września, ale za każdym razem zapominam o tym napisać. Świetnie się bawiłam wycinając dynię i mam nadzieję, że jeszcze spotka mnie ta okazja, bo do tego wydarzenia pozostały dwa tygodnie.
Przyjechaliśmy do Kansas City i powiedziano nam, żebyśmy nie brali torebek ani żadnych rzeczy, bo będziemy musieli się czołgać i w niektórych miejscach może być bardzo ciasno. Pomyślałam sobie: no super, po co na to pojechałam. Stojąc w kolejce do pierwszego budynku (mieliśmy już bilety, więc nie zajęło nam to dużo czasu, bo kolejki były ogromne dla tych, którzy ich nie kupili wcześniej) zaatakował mnie mężczyzna, który wyglądał jak jakiś rzeźnik, cały w krwi i jakimś mięsie w piłą w ręce. O Boże ON TĄ PIŁĄ CIĄŁ MI NOGĘ \. Okropnie wrzeszczałam, a on dalej udawał, że tnie, więc uciekałam, a on za mną. Bardzo stresujące przeżycie, uwierzcie mi. Stał tam też mężczyzna, który wkładał sobie ŻYWEGO SZCZURA DO BUZI. Ijju ("ewww" tak mówią Amerykanie zamiast "fuj"). W tym momencie żałowałam, że się zapisałam.
Kiedy weszliśmy do pierwszego domu, to było naprawdę straszne. Okropnie okropnie. Byłam spocona i krzyczałam, ale wszyscy tak mięli. Po jakiś 20 minutach pryzwyczailiśmy się i mniej więcej wiedzieliśmy gdzie ktoś atakuje. Po wyjściu okazało się, że Niemce Julii złamała się paznokieć. Ale nie tak, że tylko kawałek. Złamał się jej chyba w połowie i miała na nim pełno krwi i nawet nie wiedziała kiedy to się stało. Dziewczyna przy kasie jak to zobaczyła to prawie się popłakała, ale nasz kolega Niemiec nastawił jej tego paznokcia (bo on był pionowo względem reszty paznokci!) i przynieśli dla niej plastry. Tak więc mamy tutaj śmieszne wydarzenia.
Drugi budynek miał być straszniejszy, ale tym razem w ogóle nie krzyczałam, tylko rozmawiałam z tymi przebrańcami. Jeden z nich chciał mnie przestraszyć i przyczaił się za mną, ale Nina mi powiedziała, więc się obróciłam i chciałam go odepchnąć i niechcący walnęłam go w twarz (ale chyba nie za mocno) i on ją przykrył, więc może wsadziłam mu palec do oka, ale go przeprosiłam i zrobiło mi się strasznie głupio, ale to było bardzo bardzo śmieszne. Ja zawsze mam takie przygody. Wszyscy się śmiali. Ciekawa jestem jak często tym pracownikom obrywa się od zwiedzających.
W międzyczasie (stania w kolejce dla VIPów) widzieliśmy pokaz tańca "Thriller" na ulicy. Super. Jeden Hiszpan ma nagranie, więc poproszę go żeby mi wysłał, to Wam wtedy pokażę, bo ja nie wzięłam aparatu ze sobą. Wróciłam do domu o około 1.




To trochę obrzydliwe "nasty", a w szczególności po jedzeniu.
Moja Party Dynia.


To już u nas w domu na werandzie. Moja i Mcgwyre'a.
Tak to wygląda bez lampy błyskowej. 
 Amerykańskie (wszystko) ciasteczka Halloween.



Te upiekła moja rodzinka podczas mojej nieobecności.
Jutro idę z Vy do International House Of Pancakes (Międzynarodowy Dom Naleśników Amerykańskich - inne niż w Polsce, ale już je jadłam jak byłam 5 lat temu w USA), a jest godzina 4.45 w nocy, więc trochę późno.

P.S.
W nocy czasem tu słychać wyjące kojoty, nie żartuję!
+ jeden Niemiec Niko wycinał na dyni pedobeara AHAHAHAHAHAHAH. Mimo, że mu nie wyszło, to był super pomysł.

niedziela, października 09, 2011

blablabla + fasolki wszystkich smaków!

HAHAHAHAHAHAHA

W tym tygodniu nie wydarzyło się nic szczególnego. W szkole idzie mi dobrze, chociaż nie znam do końca moim wszystkich ocen. Jutro spytam się o moje konto internetowe, żeby mogła sobie je sprawdzać.

Miałam dzisiaj jechać na festiwal renesansu, więc wstałam o 6, bo o 8 miałam być w Topece i okazało się (jak już dojechałyśmy na miejsce z Nicole), że odwołali cały ten wyjazd z powodu za małej liczby chętnych. W sumie trochę się tego obawiałam, bo wszyscy z wymiany, których się pytałam powiedzieli, że nie jadą. No cóż, może jeszcze kiedyś będę miała okazję coś takiego zobaczyć. Tak więc weekend spędziłam w domu rozmawiając ze znajomymi : ), wieczorem w niedzielę pojechaliśmy tylko na kolację do domu babci.

We wtorek prowadziłam lekcję polskiego dla trzech grup z hiszpańskiego. Trochę żałuję, że tego nie nagrałam, ale cały czas się śmiałam. To było strasznie śmiesznie. Nauczyłam ich jakiś podstawowych zwrotów, alfabetu i powiedziałam im trochę o Polsce i Katowicach.

W piątek będziemy mieć jeden z najważniejszych meczy futbolu, z miasteczkiem Silver Lake, nieco większym i pokłóconym z naszym. Jeżeli przegramy, to będzie jedyny mecz tego sezonu bez wygranej. Ale możliwe, że tak się stanie, bo w ten piątek bardzo dobry zawodnik skręcił kostkę i nie może grać.

Są tu tak porywiste wiatry (ok.30 km/h), że źle mi się chodzi i zleciały mi telefony i książka ze stołu. Widziałam też coś w rodzaju tornado, ale to był tylko kurz wirujący w powietrzu z daleka.

Tak właśnie czasami wygląda mój tydzień, bez żadnego pośpiechu.
Pozdrawiam

P.S.
Zapomniałabym o filmie!!!!
Fasolki wszystkich smaków:
http://www.youtube.com/watch?v=pw9Pr4dnH2A
za każdym razem dosłuchuję się nowych rzeczy, np. że jeden z amerykanów powtórzył po Ninie "o mój boże" : ) hahahahahahahaha

poniedziałek, października 03, 2011

PARTY HARDD - HOMECOMING 2, nocne spacery & medal

Brak mi dzisiaj weny do pisania, ale mam dużo wiadomości.

W sobotę pojechałam do Topeki na Homecoming Dance do Washburn Rural High School. Z tej szkoły znam Ninę i jeszcze trochę innych osób z wymiany. Wyglądałyśmy naprawdę ślicznie i dobrze się bawiłyśmy. Mój partner był perfekcyjnej wysokości w moich cudownych szpilkach. Ciekawa jestem ile mam cm wzrostu, tak dawno się nie mierzyłam.
Wróciłyśmy do domu Niny i było super. Jadłyśmy amerykańskie fasolki wszystkich smaków (czekam na film, w następnym poście wam pokażę) i przed 3 w nocy poszłyśmy na spacerek do markjetu, bo miałyśmy ochotę na jakieś jedzenie. Standardowo kupiłyśmy jeszcze dużo innych rzeczy. Nasze zachowanie było bardzo nieamerykańskie : 1) oni nigdzie nie chodzą na piechotę (mimo, że miałyśmy do sklepu jakieś 20 minut) co powoduje, że w Stanach nie ma chodników (dużo osób w to nie wierzy, ale poprzednim razem jak byłam w USA też tak było, więc to nie jest wina jednej ulicy); 2) nikt nie wychodzi w nocy z domu. Bardzo późno poszłyśmy spać.

góra: Pola (Hiszpania - ona ma najcudowniejszy akcent świata, taki jak w piosence "loca people"), Marie (Niemcy); dół: Polina (Rosja! wreszcie mogę się przed kimś pochwalić moim rosyjskim : D), ja, Vy (Wietnam), Nina (Polska)
exchangers i amerykanki
Standardowo mam najlepsze miejsce : )
Cody, chyba rocznik 98, ale uważa, że jestem hot. 
w domu Niny

AHAHAHAHA mój nowy mąż
Uliczne wygibasy



Nocne zakupy i już nas złapali paparazzi!


W niedzielę wstałyśmy bardzo późno i od rana byłyśmy atakowane przez amerykańsko-meksykańskie rodzeństwo Niny. Tańczyłyśmy z nimi na Nintendo Wii. Tutaj w każdym domu są jakieś konsole. Na razie mam jeden film, ale jeszcze dodam inne później, bo wciąż na nie czekam. Potem przyjechała po mnie Nikki i pojechałyśmy na zakupy i odebrać moje fotografie. Strasznie długo czekałam na obsługę w sklepie i okazało się, że mam tylko 4 zdjęcia z czego na trzech widać kawałek bułgarskiego pokoju ♥ a na czwartym nie jestem w stanie powiedzieć co. Bardzo się zawiodłam i chyba kupię Lomo, ponieważ to super robić zdjęcia, a potem zapominać o nich i po jakimś czasie zobaczyć, że i tak mamy zamknięte oczy, albo jesteśmy w trakcie rozmowy. Uwielbiam takie rzeczy : ) Poszłam spać znowu bardzo późno, a po 12 uczyłam się jeszcze trochę hiszpańskiego na konkurs, który miałam dzisiaj.

Filmik 1:

Zamówiłam też odbitki na płytkę i tak to wygląda:

Bułgaria i Sonia M. (najprawdopodobniej, ale ona ma takie ręce) 
ARTYZM

Dzisiaj rano byłam bardzo niewsypana, do czasu kiedy dowiedziałam się, że Mike leci do Phoenix i San Diego na parę dni za dwa tygodnie i tiruriru... najprawdopodobniej pojadę z nim : ) Potem w szkole miałam konkurs hiszpański "Spelling Bee" czyli z wymowy. Było 11 kandydatów, którzy zakwalifikowali się w eliminacjach klasowych. Nauczycielka mówiła nam jakieś trudne w pisowni słowo i musieliśmy powiedzieć wszystkie litery po kolei. Kto wygrał? Oczywiście ja! Dostałam złoty medal i mam zdjęcia, ale jeszcze nie na swoim komputerze ; D. Po lekcjach nie poszłam na golfa, bo w poniedziałki są zajęcia tanecznej grupy. Tzn. nie jestem w grupie i nie będę występować, ale mogę sobie tam z nimi tańczyć (akurat nie dzisiaj, bo były już w połowie układu). Bardziej zależało mi, żeby być cheerleaderką, ale nie mogę, ponieważ castingi były w wiosnę. Robią z tego wielkie halo, jakby te dziewczyny naprawdę miały ciężką pracę i tylko 12 z "wieeeeeelu" chętnych może być w grupie -.-

Ja i mój złoty medal. 
W prawdzie wolałabym wygrać "coś" innego. I nie chodzi mi tu o nagrodę za konkurs. I gdybym żyła przed 1863 mogłabym "to" sobie kupić. 

Jest 23 - zbieram się do spania, jutro test z matematyki i jakaś wycieczka do Topeki, na którą się zapisałam, ale nie wiem co to : )

P.S. Tak, też uważam, że poprzedni post jest rozpoczęty beznadziejnym i niegramatycznym zdaniem, ale nie wiem jak to inaczej powiedzieć.

Cosmopolitan Cocktail