niedziela, stycznia 29, 2012

Winter Semi-Formal



Witam witam!

Wiecie co jest zabawne? Paradoksy. Chyba w ostatniej notce napisałam Wam, że: a) nie mam powodzenia, b) zgrubłam (za każdym razem to słowo jest podkreślone, czy używam wyrazów, które nie istnieją? oO). W tym tygodniu to się zmieniło. Wszyscy się do mnie uśmiechali i mnie zaczepiali, co może nie jest symbolem romansu, ale to już jakiś progres. W sobotę miałam zimowy bal, więc do niego zeszczuplałam, ponieważ miałam bardzo obcisłą sukieneczkę. Wszystko wraca do normy : )

Standardowo do czwartku nie wydarzyło się nic niezwyczajnego, co należałoby opisać.

W czwartek nie byłam na ostatniej godzinie lekcyjnej. Przyjechał po mnie mój tata i zawiózł mnie do jednej z biedniejszych dzielnic Topeki, ponieważ zapisałam się do girls scout i miałam pomóc przygotowywać takie małe flagi naszych państw. To miejsce jest uznawane za getto. Mieszkają tam w 95% ludzie kolorowi. Niby są biedniejsi, ale tego po nich nie widać, a przynajmniej po paru osobach, których widziałam. Wyglądają lepiej niż Ci wszyscy kowboje i farmerzy. Po jakichś 30 minutach moja koordynatorka zawiozła nas do podstawówki i bawiłyśmy się z małymi dziećmi. Nie za bardzo moje klimaty, ale przynajmniej wyrabiam sobie dobrą opinię.

Już bym zapomniała! Nawet nie wiecie jak miłe może być samo wejście do klasy historycznej kiedy na tablicy jest wywieszona mapa europejska z Polską na środku, czyli centralnie na moim widoku. Z tej okazji wycięłam zgrabne serduszko z papieru i nakleiłam je jak ramkę w okół Polski :). Ale ze mnie artystyczna patriotka HEHE.

W piątek po lekcjach przyjechałam z Beką, czyli moją najlepszą tutaj koleżanką do mnie do domu po rzeczy. W jej aucie znalazłam daszek z Subway'a, ponieważ ona tam pracuje. Weszłam w nim do domu i powiedziałam mojemu tacie, że uczę się Amerykańskiej stylówy, na co on odpowiedział, co mnie bardzo  rozbawiło i ucieszyło, że stylówy nie mogę się nauczyć, ponieważ ja się z nią już urodziłam. Nie wiem czy to najlepsze tłumaczenie na słowo swag, ale sens zdania jest zachowany.
Wieczorem pojechałyśmy kupić film Dirty Dancing 2, ponieważ nie przywiozłam go ze sobą, a wszystkie internetowe wersje mają już lektora. Wybrałyśmy Vintage Stock, czyli tak jakby lump, tyle że nie z ubraniami, a z filmami, grami, komiksami, płytami itp. Najpierw znalazłam mój ukochany film za 6$, ale potem przeglądałyśmy jeszcze "wielkie przeceny", czyli np. jeśli dwie sztuki filmu są wystawione na sklepie, reszta idzie na ten dział. Ostatecznie zapłaciłam 4$, a płytka działa jak nowa. Rzecz, która jest kolejną korzyścią znajomości z Beką (bo na pierwszym miejscu jest jej osobowość, ta dziewczyna jest kochana i nie jest taka okropnie sztuczna jak te wszystkie amerykańskie dziunie) jest jacuzzi w jej domu, w którym spędziłyśmy chyba trochę za dużo czasu, bo po wyjściu było mi słabo. Od razu dodam, że to nie jest tutaj wcale takie nadzwyczajne posiadać jacuzzi.

W sobotę wstałyśmy [jak na moje warunki] wsześnie, bo około 10. Dobrze, że zaczęłam naklejać moje sztuczne rzęsy mając dużo czasu do wyjścia. Po pierwsze jest to zadanie nieproste i trudno uniknąć szewskiego języka. Po drugie, kiedy dokończyłam już mój makijaż oczu uznałam, że wyglądam nieco śmiesznie i nie mogłam do końca mrugać, ponieważ moja lewa powieka sklejała się w jednym miejscu i ściągnęłam je. I bardzo dobrze.
W czasie naszych ostatnich przygotowań do domu Beki przyjechała nasza koleżanka i jej chłopak. Razem pojechaliśmy na kolację. Jest to dla mnie nieco absurdalne, żeby iść jeść przed tańcem, więc zjadłam tylko jedno malutkie burrito. Było pyszne i z chęcią wzięłabym więcej, ale sukienka i rozum mi nie pozwoliły.

Bal odbył się w naszej szkole od godziny 8 do 11. Przed wejściem skoczyłam jeszcze do sklepu po Monster'a, ponieważ przez tą poranną pobudkę mój organizm domagał się drzemki. Większość balu bawiłam się całkiem dobrze. Było o wiele lepiej niż na tym beznadziejnym homecomingu. Oczywiście nie zabrakło paru tandetnych piosenek typu "Cha-Cha slide/ Criss Cross" i wolnych country, które rzecz jasna spędziłam przy krześle. Przy tych normalnych wszyscy mówili mi jak to cudownie tańczę, chociaż robię to tak jak standardowa Polka, która ma poczucie rytmu i chodziła na zajęcia. No może trochę lepiej, ale ja tego nie wiem. Po powrocie do domu Beki nie miałam dobrego humoru, a na takie rzeczy najlepsze jest jedzenie. O dziwo nie miałam ochoty na słodycze (ho ho może się od nich odzwyczaiłam? :)), a na mięso. Przed 2 w nocy pojechałyśmy do Taco Bell, za którym będę bardzo tęsknić w Polsce. Jedzenie podał nam jakiś czarny tłusty obywatel, a ponieważ na piżamkę ubrałam tylko szlafrok (czyli miałam "gołe" nogi) dziwnie do nas pomachał. Z pędem odjechałyśmy od okienka Drive-In słuchając stacji z muzyką lat 80.

Do domu wróciłam rano w niedzielę, po południu pojechałam z rodzinką do babci na obiad.

Czas na zdjęcia!





To moje ulubione zdjęcie :)


Amerykanie musieli uwiecznić, jak jem rękami, ponieważ dla nich jest to dziwne, że zawsze używam sztućców. Których potem i tak użyłam, tak jest o wiele łatwiej.


Takie tam z fankami : D

Na dzisiaj to już wszystko. Bardzo cieszy mnie fakt, że właśnie rozpoczęły Wam się ferie, mogę ponaciągać godziny snu najbliższych, którzy w tym albo przyszłym tygodniu siedzą w domku przed komputerem.

Arrivederci 
Kasia ; *

niedziela, stycznia 22, 2012

Kansas City &&& The Kills!!!



No witam witam!

Parę godzin temu wróciłam z Kansas City, do którego pojechałam z Nicole, Ryan i Niną w sobotę rano. To duże miasto, niecałe 1,5 godziny drogi od Topeki. Celami tej podróży były: koncert Killsów, zakupy i spotkanie się z pewną osobą. Szczerze Wam powiem, to był jeden z najlepszych weekendów jakie do tej pory miałam. No ale to oczywiste, czekałam na koncert Killsów już parę lat, w sumie to trochę mi się znudzili, ale jak zobaczyłam jak wchodzą na scenę darłam się jak oszalała. Byłam tak blisko! Jakieś 10 metrów od Jamiego Hinca, trochę dalej od Alice Mosshart. Kocham ich, naprawdę ich kocham. W końcu po Alice mam na trzeci imię Alicja. No i jeszcze tej Glass, z Crystal Castles i tej z Krainy Czarów. Miała różowe włosy i wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Wiecie co jest śmieszne? Parę dni przed koncertem przerobiłam jedno ze swoich zdjęć, a mianowicie pomalowałam moje włosy na różowo (chociaż niektórzy uważają, że są bardziej rude), tak więc to jakaś telepatia normalnie!



Przede mną stały średnio jakieś 3 osoby, ale miałam dobry widok, najlepsze piosenki nagrałam. Miejsce, w którym odbył się koncert nazywa się Midland, wyglądało to bardziej jak teatr. Bardzo ładnie, elegancko, w miarę czyste łazienki z papierem. Większość ludzi to były osoby starsze (30 lat), widziałam też parę hipsterów (ŁAAAAŁ pierwszy raz w USA). Niektórzy śmierdzieli, trochę dalej palili zielsko, więc kolejny nieprzyjemny zapach. Ale było cudownie! Wstawiam moją ulubioną piosenkę, wszystkich filmików jest za dużo. Możecie za to zobaczyć je na moim kanale na youtube KLIK.



Jak już wspomniałam w planach były też zakupy. W sobotę centrum handlowe na świerzym powietrzu LEGENDS, dzień później PLAZA. Tak naprawdę to były moje może trzecie większe zakupy, a i tak nie kupiłam aż tak dużo. W sumie to nic mi się nie podoba w tych sklepach. I mają dużo ubrań beznadziejnej jakości. Polubiłam sklep Forever 21, odwiedziłam też w końcu H&M. Znalazłam bardzo śmieszne okulary, które właśnie mam na głowie. Takie same ma Snooki, moja życiowa inspiracja jeśli chodzi o ubrania i dodatki ♥♥♥!!!!!1



Znalazłam też śliczną sukienkę, chyba ubiorę ją na bal (za tydzień), ale nie wiem czy nie jest za krótka. Nie szkodzi, moje motto na ten wieczór to „slatytap" wymyślone przez mojego starszego braciszka. Fonetycznie i lepiej nie będę tłumaczyć :).

Tak wygląda Kansas City nocą:

miasto widmo 

Czas na zdjęcia:


Hotel & VV














hahahhaha

Stiosko emenemsów w Walmarcie.

Dział Oreo. Po powiększeniu widać wszystkie smaki.

Zakupy
 Na lunch (śniadanie w moim przypadku) poszłyśmy do Cheescake Factory:




Oczywiście serniki amerykańskie nie smakują jak serniki. Mimo wszystko były baaaaardzo dobre i zapychające.

To tyle na dzisiaj miśki. Polecam filmiki i trzymajcie się dobrze, wracam za 4 miesiące i 4 dni jeśli nie zmienię daty mojego wylotu. A potem oczywiście wixa!
xoxo



poniedziałek, stycznia 16, 2012

We ♥ calories, don't we?


No witam witam!
Dzisiaj poniedziałek, jak na razie leniwie spędzony. 16 stycznia to dzień Marcina Lutera King'a, więc szkoły nie mamy. Na ostatnich lekcjach filmowych śmialiśmy się przy wybieraniu tematów, ponieważ nauczyciel kazał komuś wybrać report o MLK, a w naszej szkole mamy zaledwie dwie czarnoskóre osoby, czyli bardzo mało, a to przecież ich święto i potrzebowalibyśmy ich wywiadów. Ogólnie całe te lekcje są pełne żartów i wygłupów. Ostatnio zrobiliśmy sobie czteroosobową wycieczkę podczas tej godziny do Casey's - nowego sklepu spożywczego/stacji benzynowej, który jest w każdym małym miasteczku, a u nas dopiero otwarli. Jest to teraz lanserskie miejsce i wszyscy tam bywają i są zachwyceni. 

Jestem zadowolona z weekendu. W piątek w końcu nie miałam żadnych ćwiczeń, będą w środę, chyba. Wieczorem przyjechała do mnie Nina. Poszłyśmy spać z planami porannego joggingu, albo chociaż spaceru. Z planów wyszły nici, wstałyśmy jak zawsze późno i zanim się ogarnęłyśmy już było ciemno. Za to wpadłyśmy na pomysł zrobienia ciasta. Trochę paradoksalnie. Mimo wszystko za bardzo się nie napracowałyśmy dodając zaledwie olej i jajko do masy, z której po 30 minutach powstał pyszny miętowy murzynek, którego dzisiaj dokończyłam. Żeby nie było biednie zjadłyśmy go z lodami i potem doprawiłyśmy (a głównie ja, bo nie potrafię sobie odmawiać przyjemności) czipsami. Oczywiście wszystko już dawno po 19, która miała być moją ostatnią godziną posiłków, w szczególności tych wysoko kalorycznych. Porobiłyśmy też trochę zdjęć, które znajdziecie pod tekstem.

W niedzielę po południu pojechałam z moją mamą i siostrą na spotkania: 1. dla mojej mamy jak zostać koordynatorką, ale sama nie wie, czy się chce w to pakować, 2. girls scouts. Podczas pierwszego (dla dorosłych) spędziłam czas z Laurą z Hiszpanii i Juannie z Chin. Strasznie lubię to Hiszpankę, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze ją spotkam. No i wreszcie wybrałyśmy się na spacerek. Ponarzekałyśmy sobie potem trochę z innymi dziewczynami z naszej grupy, a potem robiłyśmy plakaty o naszych państwach. 

To wszystko. Jestem bardzo szczęśliwa, pomijając już ten fakt, że nikomu się nie podobam i zgrubłam. W tym tygodniu żyję głównie następnym weekendem. Zostały mi cztery dni szkoły, potem wyjazd do Kansas City, smak polskiego chleba, koncert Kills'ów i zakupy. 

Może napiszę coś jeszcze w czwartek, tak jak mam w zwyczaju, ale nie wiem. Na pewno będę miała dużo do opisania w niedzielę w nocy lub poniedziałek.




Dobre samojebki:










Kończę zostawiając Was z ładnymi zdjęciami, które powinny Wam zrobić smak na ciasto, na mnie, albo na Ninę : ).

Buziaczki
Wasza Kejti

czwartek, stycznia 12, 2012



No witam witam!
Zaczynam pisać nocą w środę, ale wiem, że dzisiaj nie skończę. Tak naprawdę średni post zajmuje mi jakąś godzinę, a nie chcę codziennie chodzić spać po dwunastej (to było jedno z moich postanowień noworocznych, ale tak jak inne oczywiście nie skutkuje).

Jak na razie nic wielce ciekawego się nie wydarzyło. Dzisiaj w szkole do godziny 13 nie było przy najmniej połowy osób z powodu wycieczki FFA. Jest to jeden ze szkolnych klubów, ten oznacza Future Farmers of America, czyli jak można się domyślić nie znając tego języka  Przyszli Farmerzy Ameryki ;]. Oprócz tego w środę miałam pierwsze spotkanie z trenerem softballu. Treningi zaczynamy dopiero na wiosnę, ale dostałyśmy już plan ćwiczeń przygotowawczych na 8 tygdoni . Hmm pierwsze ćwiczenia w piątek na szczęście po lekcjach. Ale za miesiąc lub dwa to się zmieni i do szkoły w poniedziałki, środy i piątki będę chodzić o 7.

Jedna z sześciu stron z ćwiczeniami jakie muszę wykonywać! 

Po niecałych dwóch tygodniach szkoły bardzo polubiłam moją biologię. Nie dość, że moja dwudziestoosobowa (czyli maksimum) grupa jest miła to jeszcze nauczycielka świetnie uczy. Do wszystkiego daje nam skojarzenia, żeby łatwiej się zapamiętywało.

Skoro mowa już o tygodniach, to tak teraz patrzę na pobyt tutaj. Na przykład za półtorej tygodnia koncert Kills'ów *, za dwa pierwszy odcinek 6 sezonu brytyjskich Skinsów, a dwa dni po tym Winter Semi-Formal Dance, czyli Zimowy Pół Formalny Bal. HEH ciekawe czy ktoś mnie zaprosi (bo można iść w parach), w co raczej wątpię, ponieważ muszę to przyznać, ale nie mam powodzenia w Rossville. Bardzo mnie ten fakt smuci, ale przyjadę do Katowic i nadrobię ten bez-męsko-spędzony czas. Tzn. nie tak, że kompletnie nikomu się nie podobam, ale zazwyczaj są to osoby, którymi ja nie jestem zainteresowana jak np. dziwni kowboje lub piszący-dla-mnie-wiersze-czarnoskórzy-dwudziestolatkowie. Oczywiście nie jestem rasistką, chociaż po poprzednim zdaniu ktoś tak może wywnioskować. W sumie to jeden z bardziej atrakcyjnych chłopców w szkole jest czarny, ale cały urok tkwi w tym, że z twarzy wcale nie wygląda jak Afroamerykanin. Dziwne, ale kto nie lubi niecodziennych rzeczy?

* może i Kansas nie jest za bardzo rozrywkowym stanem, ale co jakiś czas "gwiazdy" tu przylatują. Żałuję, że nie pojechałam na Jay-Z i Kanye'go West'a oraz Florence + The Machine (i jeszcze były z nią inne zespoły jak np. Two Door Cinema Club), ale za późno zabrałam się za bilety. Co jakiś czas sprawdzam co się ma wydarzyć w bliższej przyszłości i znalazłam już Radiohead w marcu, Neon Indian i Friends (tego nie znam) w pierwszym tygodniu kwietnia, a 10 dni później The Naked and Famous. Najtrudniejszą sprawą jest znalezienie kogoś kto chciałby na mniej więcej wszystko ze mną iść.

Zaczynam się rozkręcać, ale robi się późno. Dla Was w czytaniu nie robi to różnicy, ale tylko informuję, że kontynuować będę jutro.


I tak jak napisałam jest już czwartek.

Godzinę temu wróciłam z biblioteki, ponieważ było tam spotkanie o historii Rossville, a jeśli je streszczę na jedną stronę a4 to mój słodki nauczyciel da mi dodatkowe punkty. Oczywiście nie tylko mnie, było tam też parę osób w moim wieku, chociaż głównie babcie i dziadki. Co do tego nauczyciela, to wiem, że będę za nim tęsknić. Jest taki śmieszny. Dzisiaj np. spytałam się go po zakończeniu zadania, czy mogę słuchać muzyki, on odpowiedział, że to cudownie! A po chwili krzyknął "WHAAAAT?! Are you getting married? That's because you want to stay in America for all your life!" czyli mniej więcej "Cooo?! Wychodzisz za mąż? Pewnie dlatego, że chcesz zostać w Ameryce na zawsze!" potem jeszcze mi pogratulował i spytał się jak się nazywa ten "szczęśliwiec". Żeby było śmieszniej odpowiedziałam Travis, czyli jego imię, ale on dodał nazwisko jednego chłopaka z naszej szkoły. Poprawiłam go, że chodzi o niego i śmiał się, bo jedną żonę już ma. Żartował też, że mi to nie robi różnicy, bo pewnie w każdym kraju mam chłopaka lub męża. Na prawdę z amerykańską grupą pedagogiczną można mieć świetny kontakt. Gorzej trochę z uczniami, ale cóż. W szkole mam mało bliższych znajomych. Na samym początku wszyscy byli bardzo mną zainteresowani, po miesiącu temperatura spadła. Nie jest źle, ale jednak brakuje mi Polaków. Życzliwości i wszystkich innych rzeczy, nawet takich jak organizacji spontanicznych spotkań. Tak jak już kiedyś pisałam, moje obecne życie towarzyskie jest zupełnie inne. Jeśli takie życie można w ogóle nazwać "towarzyskim".

Apropos towarzystwa, to w poprzedni weekend były u mnie niektóre dziewczyny z wymiany, ponieważ miałyśmy spotkanie girls scaut. Zapłaciłam też pierwszą wpłatę za wycieczkę w marcu do Kolorado! Cieszę się, że spędzę tydzień w pięknych miejscach z super ludźmi!

Ostatnio przyszła do mnie brakująca połowa portfelowych zdjęć, które zamówiła ho ho dawno temu. Mimo wszystko zrobiłam Wam ich dwa zdjęcia. Bo jak dla mnie to jest szokujące co określenie "portfelowe" oznacza w USA.

Podoba mi się ta "lekka pogarda".




Jak widzicie jedno takie zdjęcie jest prawie wielkości mojej gimnazjalnej legitymacji.

No, to tyle na dzisiaj. jest dopiero 21 więc mam czas żeby po myciu obejrzeć film! Na dzisiaj wybrałam "Kobiety na skraju załamania nerwowego" Almodovara. Już to kiedyś widziałam, ale zapomniałam, a po za tym postanowiłam obejrzeć wszystkie filmy tego reżysera (jak i wielu innych zresztą, dobrze że jestem młoda, bo mam na to czas jeszcze w przyszłości). Jutro ćwiczenia, jestem na nie pozytywnie nastawiona. Oby przyniosły widoczne skutki w mojej figurze, bo nie wyobrażam sobie TAK wrócić do Polski. 

xoxo


czwartek, stycznia 05, 2012

Sylwester




Witam witam, dzisiaj zaczynamy rapersko, ale tylko dlatego, że to o moim kochanym miasteczku.

Po pierwsze chcę Wam powiedzieć, że zaczynam pisać o 17 i siedzę na werandzie. Jest cieplutko! Mam na sobie dresik (przebrałam się po szkole oczywiście), podkoszulkę i bluzę. Cudowny styczeń ♥.

Teraz odpowiem na pytania z komentarzy pod ostatnim postem.
Na święta dostałam: gift karty (Victoria's Secret, McDonald's <!> i zwykłą MasterCard), zestaw kosmetyczek, kosmetyki do włosów, kosmetyczka z OPI z 4 lakierami w środku, prostownica, lokówka, kapcie, piżamka (zazwyczaj wszystkie dzieci to dostają), zestaw kosmetyków do włosów, poduszko-maskotka (to może dziwnie brzmi, ale jest popularne i fajne) słoń, a nic im nie mówiłam, że sama mam w domu ogromnego słonia - intuicja?, bransoletka,  kubek termiczny i jeszcze trochę takich świątecznych pierdół (ale je dostałam tydzień przed świętami, u babci).
Ja kupiłam: tacie - koc polarowy z ulubioną drużyną (Kansas State), mamie - piżamę z dedykacją, siostrze - łańcuszek z Justinem Bieberem i zestaw cienkopisów, młodszemu bracie - zestaw małego iluzjonisty, starszemu bracie - retro plakat na takiej puszce, który specjalnie wygląda na zniszczony z napisem "Beer helping ugly people have sex since 1862"  i zwykły "College! When leaders of tomorrow are the drunks of today!". Dodatkowo moi rodzice wysłali mi w paczce czekoladki dla całej rodziny w ciekawych kształtach i strasznie im się to podobało: tata - seksowna mikołajka, mama - seksowny mikołaj, Ryan - komplet "baby" z kołyską, smoczkiem itp., McGwyre - telefon komórkowy, Mike - zestaw narzędzi, a dla mnie aparat, który pokazałam w poprzednim poście.
Prezentów było mnóstwo, a m.in. : telewizory, w tym jeden 3D dla ośmiolatka, ipody i akcesoria do nich, ubrania, rzeczy z drużyną (tak jak ten polar na przykład), kosmetyki i dużo innych.


Sylwester w Rossville... hmm najgorszy sylwester mojego życia. Nie poszłam na żadną imprezę, ponieważ oni tego za bardzo nie obchodzą! Taki dzień uważam za jeden z najważniejszych w roku, nie chodzi tylko o zabawę, to po prostu przejście do zupełnie nowego roku i taki czas POWINNO się spędzić specjalnie. Ja natomiast zostałam w domu. Chwilę przed 17 zaczęłam rozmawiać z rodzicami, żeby powitać z nimi Nowy Rok i było mi smutno. Po jakichś 15 minutach zadzwoniły moje przyjaciółki z zanikającym zasięgiem, ale były strasznie słodkie i powiedziały mi, że mnie kochają, więc już momentalnie się rozpłakałam. Tak popłakałam sobie jakiś czas kontynuując rozmowę z padres i miałam okazję nawet usłyszeć babcię przez telefon ;D. Potem usłyszałam petardy, więc od razu humor mi się poprawił. Chyba po tacie mam takie ciągoty do fajerwerków i w ogóle ognia :). Bawiłam się nimi z moim młodszym bratem i kuzynami (dziewczynka Maddie - 10 lat i chłopiec Kaine - 9 lat) i było coraz lepiej więc miałam jeszcze nadzieję na spędzenie północy tak jak to robić się powinno. Po wspólnym oglądaniu filmów 3D zostałam w pokoju i nie spodziewałam się, że jak pójdę na górę przed 12 wszyscy będą już spać. Tak więc o północy wyszłam na dwór, oczywiście w szortach, bo pogoda na takie rzeczy pozwala i bardzo żałuję, że nie wzięłam ze sobą aparatu, żeby nakręcić Wam film, ponieważ nie widziałam ŻADNYCH fajerwerków! ŻADNYCH, to jest po prostu chore. No i znowu chciało mi się płakać. Na szczęście o 2 moja przyjaciółka Sonia wróciła z imprezy, więc miałam z kim rozmawiać przez jakiś czas :). No i jeszcze kontaktowałyśmy się i łączyłyśmy się w bólu z Niną, która była w Arizonie w tym czasie. Żałuję, że przegapiłam Ball Drop (naciśnijcie i sami zobaczcie), ale to przez te różnice czasowe. Mimo wszystko trzeba żyć dalej. Moi drodzy zostało mi niecałe 6 miesięcy do powrotu i to jest jeden z najszczęśliwszych faktów. A sylwestra na pewno odrobię ;)






hipsta hipstaa

nieskończoność



Rodzice zawalili, bo zamiast Dwójki zobaczyłam Polsat. 
Dzielnia 


I jeszcze film z nieudanymi zimnymi ogniami, ale i tak go lubię.



Znalazłam dzisiaj jeszcze jedno świąteczne zdjęcie na facebooku, a mianowicie kartony po prezentach, a jak wszyscy dobrze wiemy na takie rzeczy trzeba uważać, żeby nie popełnić tego samego błędu jak Hanka.




Dla uważnych czytelników! Pamiętacie jak niedawno napisałam o niespodziance? Przyszła parę dni temu, jestem podniecona niczym kot przemierzający Wszechświat na keybordzie.



!!!


Zacytuję teraz mojego kolegę Marcina J., bo to mi się ostatnio spodobało: "I z tym szokującym akcentem kończymy naszą dzisiejsza rozmowę", w tym przypadku z nikim nie rozmawiam, ale to nie szkodzi, wszyscy wiemy o co chodzi.

Taki mały rym przypomniał mi, że miałam Was poinformować, że w końcu zmieniłam to kreatywne pisanie na ceramikę.  A do wczoraj byłam jedyną dziewczyną w grupie 15 chłopców i nauczyciela mężczyzny na wideo produkcji, ale teraz doszła jeszcze jedna, na szczęście ją lubię.

xoxo

Cosmopolitan Cocktail