poniedziałek, grudnia 19, 2011

Szkoła, coraz bliżej święta!


No witam witam!
Wiem, że niektórych z Was może to trochę irytować, że to moje najczęstsze powitanie (a w szczególności moją kochaną mamę :)), ale przypomina mi ono o dwóch pewnych osobach, które potrafią to odpowiednio przeczytać. No i mnie się podoba po za tym.

Coraz bliżej święta, a w Kansas coraz cieplej. Od czwartku można przebywać na dworze tylko w swetrze, niektórzy ubrali szorty do szkoły. Ale tutaj też jest tak, że w nawet zimne dni nie są za bardzo potrzebne kurtki i płaszcze, bo "przebywanie" na dworze polega na: wejściu rano do auta, wejściu rano do szkoły i ewentualnym przemieszczeniu się z jednego do drugiego budynku, wyjściu ze szkoły do auta/autobusu i wyjściu z takiego pojazdu do domu, czasami do pracy, sklepu albo zatankowaniu auta. To wszystko. Nikt tutaj nie spaceruje. Jest to dla mnie bardzo dziwne, bo w Polsce codziennie chodziłam do i ze szkoły + na spacery z psem i jakimiś miłymi kolegami do towarzystwa, więc łącznie to wychodzi na jakieś 2,5 km w dni robocze. Tak więc to też może być przyczyna osadzania się tłuszczu na niektórych partiach mojego ciała. Oczywiście nie wyglądam (JESZCZE) jak baleron, ale w Stanach nie trudno o przybycie na wadze.


Kupię sobie rower na wiosnę i będę nim wracać ze szkoły. 
Skoro już jestem przy tym temacie, to w międzyczasie weszłam na mapy google i mam dla Was parę screen shoot'ów.

To nasz dom. Z góry dobrze widać mini boisko do baseballa.

Droga z domu do szkoły. 2,7 mil - ok. 4,5 km.

Moja szkoła + mamy jeszcze boisko do baseballu, ale się nie zmieściło na zdjęciu. Jeżeli ktoś jest ciekawy, to wystarczy wpisać Rossville High School, Rossville, KS, United States w mapy google.

Dla porównania wstawiam zdjęcie mojego gimnazjum. Przy takiej samej skali cały teren (z boiskiem) przypomina mój parking.

Naprawdę wszystko jest tutaj ogromne. Nawet zdjęcia portfelowe. Nie chcę mi się teraz Wam tego pokazywać, ale zrobię to w najbliższym czasie, bo w czwartek dostałam moje odbitki. I muszę zadzwonić jutro do tej firmy, ponieważ zamówiłam 18 zdjęć i za nie zapłaciłam, a dostałam tylko 9. 

Dzisiaj poniedziałek, czyli pierwszy dzień bez szkoły. Tzn. jest noc, bo teraz piszę mi się najlepiej. Cieszę się na te dwa tygodnie "laby". Głównie też z tego powodu, że będę miała dużo czasu na rozmowy z przyjaciółmi i znajomymi z Polski ;). Codziennie ze szkoły wracam o godzinie 16, więc niektórzy już są w łóżeczkach, a nie chcę nikogo przetrzymywać :). To znaczy chciałabym, ale nie wszyscy się dają.

Do szkoły wracam 3 stycznia już z nowym planem. Oto on:

1. Creative writing - kreatywne pisanie i to może ulec zmianie, ale o tym napisałam w poprzednim poście, więc jeśli nie czytacie ze zrozumieniem, to możecie tam zaglądnąć. Jeżeli okaże się nieciekawie zostaję przy ceramice.
2. English 11 - angielski dla juniorów - przedmiot obowiązkowy. Zobaczymy jaka okaże się "ekypa" z tej godziny.
3. Biology - po prostu biologia. Wybrałam za poradą niektórych osób z mojego profilu w liceum + przyda się na przyszłość :).
4. Video Production - tego nie mogę się doczekać! Nie jestem pewna co dokładnie robi się na takich lekcjach, ale zapowiada się ciekawie.
Seminar + Lunch
5. Spanish I -
kontynuacja nauki najseksowniejszego języka na świecie.
6. World History - to też miałam w poprzednim semestrze i żałuję, że muszę zmieniać czas, bo polubiłam grupę z czwartej godziny, ale wideo produkcja jest tylko raz.
7. College Trigonometry - no, trygonometria. Miałam jeszcze do wyboru statistics (statystyki), ale nauczycielka powiedziała, że lepiej żebym wzięła tą trygonometrię, bo nie ma aż tam tak dużo tekstu i poleceń, co w amerykańskiej matematyce jest dla mnie najtrudniejsze do zrozumienia.

Powinno być ciekawie.

Teraz, po półrocznym programie mogę Wam trochę dokładnie opisać, co robiliśmy na lekcjach.

1. Ceramics - Pierwszy raz w moim życiu przygoda z ceramiką. Spodobało mi się, ale trochę męczące, taka codzienna zabawa z ciapraniem w glinie. Łącznie zrobiłam 4 projekty, z 3 jestem bardzo zadowolona, 1 nie za bardzo mi się podoba, ale też temat nie był ciekawy. Za jakiś miesiąc zrobię zdjęcia moich "dzieł", ponieważ niektóre z nich jeszcze wymagają glazurowania i "upieczenia". Minusy: musiałam przychodzić na seminarze "odrabiać" prace, bo nie zdążałam w przeznaczonym klasie lekcyjnym i bardzo, ale to bardzo wysusza ręce, ale ja i tak zawsze mam ze sobą krem, więc nie jest aż tak źle. Jeżeli zostanę na drugi semestr będzie mnie czekać garncarstwo na tym obrotowym urządzeniu, jak w tym starym filmie z Patrickiem Swayze!

2. Forensic Science - Kryminalistyka z bardzo miłym cukrzykiem, który od czasu do czasu kompletnie zatykał nasze gadatliwe buzie, kiedy skupiał całą uwagę na wbijaniu sobie zastrzyków w ręce i nogi. Niestety nie przerobiliśmy wszystkich działów (jak na przykład narkotyki), ale uważam to za świetny przedmiot. Każdy temat to pełno ciekawostek i doświadczeń przez rozwijanie się "pupa" czyli małych larw na surowym kurczaku po porównywanie odcisków palców i ruchu krwi z każdej perspektywy; oprócz tego zabawy z ogniem i podrabianie pisma w czym okazałam się najlepsza z mojej 9 osobowej klasy ("Kasia, napiszesz mi zwolnienie?" jak widać przydało się). Oczywiście nie zabrakło też lekcji, na których oglądaliśmy CSI, ale pierwszy sezon z przystojnym jedenaście lat temu śledczym Nickiem. Świetny przedmiot, polecam go wszystkim, którzy będą brali udział w takiej wymianie i mieli okazję do wybrania go w szkole. 

3. English 11 - normalna lekcja, nic ciekawego dla niehumanistycznych osób. Głównie czytanie tekstów i ich analiza. Dużo testów na czytanie ze zrozumieniem, których nie jestem fanką. Nauczyłam się za to nieco słów związanych z literaturą, z których mieliśmy kartkówki średnio raz tygodniowo. No i uwielbiam moją nauczycielkę. 

4. World History - najśmieszniejsze lekcje z 27 letnim słodkim i zabawnym nauczycielem, który bardzo często wita mnie "welcome to America" z jakimś dziwnym akcentem i ukłonem. Historia świata, czyli dużo rzeczy, które już przerobiliśmy, ale nauczanie w Polsce w tym wypadku wypada beznadziejnie. Może to wina nauczycieli, może programu, ale tutaj po lekcji dokładnie wiem o co chodzi, nawet jeśli nie zrozumiem paru słów. Po pierwsze podręcznik, który swoim ogromem przeraża na pierwszy rzut oka jest świetnie opisany. Tutaj jeśli przerabiamy np. Rewolucję Francuską, to nikt nie dodaje nam informacji o dziesięciu innych rzeczach, które wydarzyły się w tym samym czasie. Wszystko jest świetnie rozplanowane i nie ma takiego mieszania. Nie raz w Polsce zdarzyło mi się kompletnie nie wiedzieć o co chodzi, głównie ze względu na to, że nasz podręcznik miał dużo wszystkiego naraz. Tak dużo, że w końcu nie wiesz o jakim kraju mówisz. Po drugie po każdej lekcji dostajemy zadanie domowe "Daily Quiz" z najważniejszymi rzeczami. Czasami banalnie proste zajmuje 10 minut, czasami trzeba targać ciężki podręcznik i odrobić w domu. Przynajmniej raz w tygodniu jakiś teścik, większy lub mniejszy, ale nie ma w sobie pytań, które i tak nigdy się nie przydadzą, a narobią zamętu i stresu w głowie polskiego nastolatka. 

5. Spanish I - jak przy reszcie przedmiotów - wszystko poukładane i bardzo dobrze, ale trochę za wolno przerobione. Wystarczy się systematycznie uczyć, opanowałam program na 99% :) i myślę, że nie miałabym problemów w porozumiewaniu się, ale to też pewnie dlatego, że sama sobie czasem wyszukuję słówka do nauki i to chyba moja największa pasja - języki i wszystko co związane z podróżowaniem. Jestem też zadowolona z nauczycielki o otwartym umyśle, określonej przez niektórych za "hot". Oprócz hiszpańskiego zna też perfekcyjnie francuski (bo we Francji studiowała) i czasami mówi do nas z brytyjskim akcentem (ponieważ jej mąż, z którym się rozwiodła jest z Wielkiej Brytanii). Lubi dodawać do naszych lekcji ciekawostki kulturalne i ze swojego prywatnego życia (jak zresztą inni nauczyciele). 

6. Film as Lit - nieciekawe lekcje z otyłą nauczycielką, która zgubiła moje dwa wypracowania. Polegało to na oglądaniu zazwyczaj nudnych filmów (chociaż niektóre były epickie!) i pisaniu recenzji/porównania dwóch z nich. Na koniec robiliśmy plakaty cytatów. Ja wzięłam z moich ulubionych filmów i na lekcjach wszystko powycinałam i udekorowałam, co dało cudowny efekt na koniec. Szczerze -  dużo lekcji przespałam.

7. College Algebra - Nie było tak łatwo, ale największy problem jak już wspomniałam to polecenia. Moja nauczycielka była dla mnie wyrozumiała i często pokazywała mi co mam zrobić jeśli nie rozumiałam treści zadania. To szalona kobieta i uwielbiam z nią lekcje mimo, że czasem jest rygorystyczna. Jedyna dorosła osoba, która wyznała miłość do mojego akcentu. Z tego przedmiotu miałam najniższą średnią - 86%, ale dużo rzeczy było nowych, więc to plus do liceum i nawet jak czasem czegoś nie "łapię" od razu to i tak lubię matematykę.

Dodam jeszcze, że z każdego przedmiotu (oprócz 1. i 6. oczywiście) miałam test semestralny.

No i tak moi drodzy - zleciała już prawie połowa mojego pobytu w Stanach, przyzwyczaiłam się do rzeczy, które na początku wydawały mi się bardzo dziwne (o tym w następnej notce), nabrałam bardziej (bo jeszcze nie całkowicie) amerykańskiego akcentu, poznałam trochę ludzi, ale prawda jest taka, że nie mam tutaj tak dużo kolegów i koleżanek. Na samym początku wszyscy byli strasznie mili i ciekawi moją osobą. Teraz już się przyzwyczaili i niektórzy, których w pierwszym miesiącu uznałam, za przyjaznych, teraz nie mówią mi nawet głupiego cześć na korytarzu. Oczywiście nie zawracam sobie tym tak za bardzo głowy, bo wiem, że w tym kochanym kraju biedaków i wódki są osoby, które mnie kochają, a nawet jak nie to i tak za mną tęsknią. I za takimi osobami też warto tęsknić :)  (Jezu jak ja nie lubię powtarzania słów, ale tutaj nawet pasuje + nie ma dobrego synonimu)

Zbliżałam się już powoli do końca na dzisiaj, ale jeszcze szybciutko o tym jak się zakończył ten tydzień.

Piątek to był bardzo luźny dzień (zresztą prawie jak cały ten tydzień). Po 12 mieliśmy lunch, a po lunchu "Talent Show" i jakieś takie świąteczne pierdoły. Na korytarzu leciały piosenki Franka Sinatry, Binga Crosby'ego i tym podobne. Stoły w "kafeterii" (stołówce) wyglądały jak wielkie prezenty. Ogólnie taki świąteczny klimacik. Dzień wcześniej zorganizowałyśmy "Secret Santa" z moimi znajomymi ze stołu, czy losowanie imion i kupowanie prezentów do 20$. Każda z nas była zadowolona i wszyscy się na nas patrzyli, ponieważ miałyśmy pełno siatek z prezentami na stole. Wieczorem przyszły do mnie dwie koleżanki, bardzo miło spędziłam czas. W nocy, kiedy rozmawiałam z Beką, osobą którą najbardziej tutaj lubię potrzebowałam jakiegoś słowa, więc włączyłam Google Translate na telefonie i chyba z godzinę się tym bawiłyśmy. Strasznie się cieszyłyśmy, kiedy tłumacz rozchwytywał polskie słowa wymawiane przez Bekę. I tutaj zachęcam niektórych do wypróbowania: przełączcie język na Chiński, naciśnijcie na ten mały mikrofon i mówcie słowa tak jak ten język brzmi (ćińg ćzańg itp.). To strasznie śmieszne, bo potem wychodzą jakieś słowa i zdania. Mi za każdym razem wychodziło coś związanego z biznesem, a raz tak : "@ @ @ @". Haha nie wiem czemu, ale tak najwidoczniej wychwytało dźwięk.

Sobotę i niedzielę spędziliśmy na odwiedzaniu rodzin, jedzeniu, otrzymywaniu prezentów i jeszcze raz jedzeniu. 

Już na sam koniec odpowiem na pytanie z komentarza z poprzedniego posta:



Anonimowy pisze...
Hej ! Czytam Twojego bloga i jest świetny :) . Ja wyjeżdżam dopiero za 2 lata,no ale zawsze.Mam takie pytanie : jaka jest Twoja koordynatorka?Tzn gdyby były jakieś problemy z rodziną czy coś to jakby się zachowała? Pozdro! :)

Cieszę się, że się podoba i że wyjeżdżasz, bo to naprawdę świetna rzecz. Co do mojej koordynatorki to jest to szalona kobieta, chyba już po siedemdziesiątce, ale jestem z niej zadowolona. Nie miałam żadnych problemów, ale wiem, że pomogłaby mi, bo nawet jeśli zadzwonię do niej z pytaniem o jakiś głupi adres spotkania, to stara się jak najbardziej i zawsze pyta się czy wszystko dobrze. Moja koleżanka, która była na wymianie w tamtym roku ostrzegała mnie, że może się okazać, że nie będę mogła na niej polegać, ale zostałam miło zaskoczona. Również pozdrawiam ;)

+ zdjęcia

Koleżanki z historii. Nie mam normalnie aż tak zaokrąglonej twarzy jak na tym zdjęciu!


Kibicujemy!



Znowu bym zapomniała! Jedno z moich kolejnych marzeń spełnione! Dobra jednak zrobię Wam niespodziankę jak już przyjdzie do mnie, a powinno za niedługo, bo zamówiłam w poniedziałek, ale nawet nie macie pojęcia jak to coś mnie cieszy. I nie, nie zamówiłam brazylijskiego modela, ale to też pewnie kiedyś zrobię.

Pozdrawiam Was miśki ; *



P.S.
Jeżeli macie jakieś pytania/prośby to róbcie to samo, co w poprzednim poście ładnie opisałam. 




1 komentarz:

Cosmopolitan Cocktail