Po pierwsze, skoro już przy tym jestem, odbywa się w naszej szkole (nie tylko w naszej) konkurs z angielskiego "Who is the most prominent Kansas figure from its 150 year histosry?" czyli "Kto jest najwybitniejszą osobą z Kansas od 1850 roku?". Ja wybrałam Dan'a i Frank'a Carney, czyli założycieli Pizzy Hut : ). Uznałam, że to będzie oryginalne i ciekawe, bo przecież Amerykanie uwielbiają jeść. Nie pisałabym Wam o tym konkursie, gdyby nagroda nie byłaby tak ciekawa. Bo co zazwyczaj dostają laureaci w Polsce? Pendrive'y, kalkulatory, książki i ewentualnie jakieś wycieczki. Tutaj za zajęcie pierwszego miejsca dostaje się 4,000.00 $, za drugiego 3,000.00 $, za trzeciego 2,000.00 $, za czwarte 1,000.00 $ i każde wyróżnienie 500$. I te pieniądze otrzymuję się prywatnie, nie idą dla szkoły. Oczywiście bardzo chciałabym wygrać więc trzymajcie za mnie kciuki 1 grudnia, bo wtedy wylosują jedną osobę z naszej szkoły. Ostateczny wynik będzie podany 1 marca.
W sobotę byłam na zakupach w Kansas City. Kupiłam bardzo ładne rzeczy, najbardziej cieszę się z sukienki, na którą poluję już 1,5 miesiąca i nigdzie nie mogę jej kupić, a nawet próbowałam przez internet. Na szczęscie jutro zapowiada się ciepło i słonecznie, więc będę się nią mogła pochwalić. Tzn tutaj nie ma przed kim, oni nie zwracają za bardzo uwagi na to jak ktoś wygląda, ale mi to poprawia humor. Mam trochę zdjęć z tego co kupiłam, ale to nie wszystko.
Bardzo się cieszę, że znalazłam ładny płaszczyk, bo robi się coraz zimniej. W tym tygodniu mieliśmy już mróz rano. Uwielbiam firmę Hollister, nie dość, że cały sklep wygląda super (prawie tak jak H&M w Barcelonie na Ramblas!; w środku jest takie jakby okno i widać plażę w Kalifornii na żywo) to jeszcze mają dobre gatunki i klasyczne ubrania takie jak lubię.
Zanim wróciłyśmy do domu, polejechałyśmy do sklepu Kohl's kupić prezenty dla nowo narodzonego chłopca mojej 16 albo 17 letniej koleżanki. Chciałam zrobić sobie z nią zdjęcie jeszcze z brzuszkiem, ale już za późno, teraz mogę tylko z bobaskiem. Za to uwieczniłam coś, co widziałam już parę tygodni temu,
ale nie miałam przy sobie aparatu. A mianowicie świąteczne akcesoria. Najlepszą
rzecz jaką zobaczyłam i wiem, że ją kupię była bombka hamburger.Widziałam też
bombki frytki, hot dogi, muffinki, truskawki. Wszędzie jedzenie.
W walmartcie znalazłam coś co uwielbiam i jest w Europie, ale nie mamy tego w naszej Polsze. Na zdjęciu mam też pierścionki dynie, które były jak wisienki na torcie na muffinkach. Amerykanie lubią dodawać plastikowe dodatki na różne smakołyki. Dwa tygodnie temu na zajęciach tanecznych mama jednej dziewczyny, której nazwisko to bardzo brzydkie słowo i zabawne jest, kiedy jest wołana przez megafon, ale tak już tu bywa, że nazwiska mają czasem śmieszne znaczenia, przyniosła nam kupione ciasto, którego masa była jak te ciasteczka "chocolate chip", a na pysznym wściekle różowym kremie były plastikowe zielone palce z długimi pazurami. Tak przed Halloween.
Ryan w swoim cheerleaderskim stroju |
Niedzielne popołudnie spędziłam leniwie, ale na 16
pojechałam na spotkanie „Girls Scaut” z mojej fundacji. Po polsku to harcerki,
ale nie, nie jestem harcydupem. Będziemy sprzedawać ciasteczka i próbować
zmienić świat na lepszy. HAHAHAHA. Mimo wszystko nie mam tu wiele zajęć, a to
może się okazać ciekawe i śmieszne. Jak to bywa na takich spotkaniach było dużo
słodyczy. Tutaj wszędzie jest dużo słodyczy i tak mi się wydaje, że nieco
zgrubłam. I to nie jest tak, że całe dnie jem chipsy, lody, czekoladę i piję
słodkie napoję. W Polsce prawie codziennie coś sobie przekąszam, tak samo
tutaj, więc nie wiem co powoduje przyrost tkanki tłuszczowej. Chyba to
Amerykańskie powietrze : ). Tak więc musze się ograniczać, zaczynam od jutra.
Jutro też zajęcia taneczne więc poprowadzę im rozgrzewkę (i spalę trochę
kalorii), bo one normalnie tego nie robią, nie wiem dlaczego.
Za tydzień Halloween, wielkie święto Amerykanów. Postaram
się zrobić w tym tygodniu zdjęcia, jak niektórzy ludzie mają udekorowane domy.
Pytałam się moich znajomych ze szkoły i powiedzieli mi, że oni nie chodzą już "trick or treat" tylko po prostu mają
imprezę. Jeśli mi się uda to w następny poniedziałek pojadę do Topeki, ponieważ
Vy zaprosiła mnie na takie "straszenie". Chciałam się przebrać za Amy
Winehouse, ale kiedy zobaczyłam jakie tu można kupić kostiumy, ten pomysł
wydaje się zupełnie nieciekawy. Jestem zawiedziona, że dni są coraz
chłodniejsze, bo gdyby tak nie było, na pewno kupiłabym jakiś ładny strój z tej
strony http://yandy.com . Zobaczę jeszcze co oferują
hipermarkjety imprezowe (tak są tutaj takie ogromne sklepy, ale o tym
przekonałam się już parę lat temu, więc to nie jest taka wielka nowość).
W walmartcie znalazłam coś co uwielbiam i jest w Europie, ale nie mamy tego w naszej Polsze. Na zdjęciu mam też pierścionki dynie, które były jak wisienki na torcie na muffinkach. Amerykanie lubią dodawać plastikowe dodatki na różne smakołyki. Dwa tygodnie temu na zajęciach tanecznych mama jednej dziewczyny, której nazwisko to bardzo brzydkie słowo i zabawne jest, kiedy jest wołana przez megafon, ale tak już tu bywa, że nazwiska mają czasem śmieszne znaczenia, przyniosła nam kupione ciasto, którego masa była jak te ciasteczka "chocolate chip", a na pysznym wściekle różowym kremie były plastikowe zielone palce z długimi pazurami. Tak przed Halloween.
W sobotę kupiłam też tą sweterokoszulkę. |
W amerykańskich szkołach podoba mi się to, że możemy sobie
sami wybierać lektury. Tzn na informacjach, które każdy dostawał w pierwszym
dniu szkoły napisane było, że będziemy przerabiać wybrane Amerykańskie książki
(z tego co pamiętam był tam „Stary człowiek i morze”, jedyna szkolna lektura z
przekleństwem, „Wielki Gatsby” i inne takie popularne). Każda kiążka na stronie
tytułowej ma przyklejoną karteczkę z ilością punktów i kodem kreskowym,
ponieważ kiedy je wypożyczamy, są tylko nabijane do komputera z naszym
bibliotecznym kodem kreskowym. Nauczyciel mówi nam ile książka ma mieć punktów
i tak je wybieramy. Z historii świata mieliśmy przeczytać fikcyjną historyczną
książkę, moja to „What I Saw and How I Lied” bardzo ciekawa, przy wyborze
sugerowałam się okładką i naklejką „International Book Award Winner”. W tym
tygodniu czeka mnie test, czy na pewno ją przeczytałam i muszę ją zreferować,
ale to nie jest trudne.
To tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że tym razem czyta się
lepiej [Grześkowi M., który ostatnio narzekał : )]. Zapisałam na telefonie trochę ciekawostek i zwyczajów, które chciałabym
Wam opisać.
Niestety Internet przestał działać w trzecim akapicie i
przeniosłam się na Word’a, ale mam nadzieję, że może rano uda mi się to wrzucić
na bloga, a jak nie to przeczytacie to dopiero w poniedziałek w nocy, albo
wtorek po południu.
zajebiście musisz tam mieć ;)!
OdpowiedzUsuń